niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 16

Była minuta, może dwie po dzwonku na pierwszą lekcję.  Blondwłosa, dziewczyna, w szybkim kroku zmierzała do klasy eliksirów przez puste już korytarze, gdy usłyszała z daleka żeński głos.
-O, Malfoy! Proszę zaczekać.- zdziwiona dziewczyna, przystanęła i odwróciła się. Ku niej zmierzała  McGonagall.
-Tak?- spytała Diana, patrząc wyczekująco na nauczycielkę.
-Ty masz teraz eliksiry, prawda?- blondynka pokiwała głową- Mogłabyś po drodze oddać to profesorowi Flitwckowi?
-Oczywiście.- pokiwała głową, odbierając dziennik. McGonagall podziękowała jej, dodając Slytherinowi pięć punktów. Zadowolona panna Malfoy, pobiegła w stronę klasy zaklęć. Zapukała w drzwi, jednak nie czekając na zaproszenie, otworzyła je i weszła do środka. Okazało się że profesor Flitwck, miał zajęcia z ślizgonami i krukonami z klasy siódmej. Dziewczyna rozejrzała się, by poszukać jak najwięcej znajomych twarz. Zauważyła Domique, Victorię, Arthura i wielu innych. Wszyscy jak jeden mąż zawołali ‘Sieeema Diana!’ a potem rozległo się parę komentarzy i głupkowatych pytań kierowanych do ich młodszej koleżanki. Diana się tylko uśmiechnęła i pokazała kciuk w górę. Flitwck, próbował uciszyć ślizgonów i paru znajomych Dianie krukonów, jednak nieudolnie. Zaczął w tedy wpisywać uwagi i poprosił Dianę aby została jeszcze chwilę, na co dziewczyna potaknęła z ochotą.
-Co teraz masz?- zawołała Vicky, z jednej z tylnych ławek. Jak zwykle, jej pergamin leżał idealnie czysty, chociaż nieznany Dianie krukon, który siedział w drugiej ławce,  miał już kilka dobrych cali, notatek z lekcji.
-Eliksiry!- odkrzyknęła blondynka, opierając się o ścianę.
-Łuu z cioteczką!- zawołał Arthur Moon, siedzący za Vicky i Caroly.
-Zamknij się, Moon!- zawołała Diana, rzucając w jego stronę jakąś kredą. Nikt nie wiedział po co nauczyciele mają kredy. I tak ciągle dyktowali.
-Panno Malfoy, proszę nie być bezczelną!- zareagował natychmiast opiekun Ravenclawu. Diana przeprosiła i zaczęła się śmiać gdy Moon, zaczął coś gadać o niewłaściwym wychowaniu.
-Jest Lars?- zapytała Vicky. Musiała powtórzyć pytanie, przez ogólne zamieszanie w klasie. Za trzecim razem, Vicky odpowiedziała.
-Wyjechał. Zachorował czy coś.
- Możesz już iść.- powiedział nauczyciel. 
-Ej, nie zostawiaj nas!-  zawołała Caroly, jednak Diana im pomachała na pożegnanie, nadal się uśmiechając. Gdy zamykała drzwi… wydawało jej się że to trwa godzinę. Zobaczyła Richarda, który siedział w swojej ławce i patrzył się kpiącym wzrokiem na swoją eks. Miał okropny, sarkastyczny uśmiech. Gdy Diana zauważyła ż ten, powoli wstaję, szybko zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie, całym swoim ciężarem.
Nie myślała normalnie. Była pewna że Richard, lada chwila pchnie drzwi a jej nieudolne próby, pójdą na marne. Że lada moment, zostanie ponownie pobita… nie przyszło jej do głowy że przecież on tego nie zrobi na oczach dwóch klas.
Doszło to do niej, dopiero po paru dobrych minutach. W klasie było cicho, tylko chwilami było słychać idiotyczne komentarze Vicky czy Arthura.

W tedy wstała i dochodząc do siebie, powoli szła w stronę klasy do eliksirów.
~*~
-Uspokój się.- syknęła Lyra, gdy Draco rozlał ślinę goblina wszędzie tylko nie do kociołka. Kątem oka zauważyła że Potter, im się przygląda.- Wybraniec cię obserwuje.
-Gówno mnie interesuje Potter.- warknął smok, patrząc dziko na pannę Parkinson- Gdzie ona jest?!
-Może- zaczął Zabini a na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech- się pieprzy z...
-Może tobie przypieprzyć?- gdyby nie to, że Lyra chwyciła go za dłoń. Kiedy sobie uświadomiła że ich ręce się stykają, szybko cofnęła dłoń i skupiła się na swoim zadaniu. W tej samej chwili, do klasy weszła Diana Malfoy. Nauczycielka, jednak zamiast ją zbesztać, tylko się uśmiechnęła i postukała długim paznokciem w zegarek.
-Dziesięć minut spóźnienia.- powiedziała nadal się uśmiechając do zdziwionej Diany- to co? Chyba minus pięć punktów dla ślizgonów? To będzie sprawiedliwe, prawda?
-No... chyba tak.- bąknęła panna Malfoy. Następnie podeszła do stanowiska kuzynek Parkinson, Dracona i Zabiniego. 
-Gdzieś ty była?- syknął od razu blondyn.  Diana się rozpakowywała, mając opuszczoną głowę. -Spójrz na mnie.
Ona nadal, wyciągała podręcznik, udając że nie słyszy brata mimo tego że w klasie nie było hałasu. Okazało się że ciotka Adara, mimo tego że ani razu nie podniosła głosu i wciąż się uśmiechała. Było od razu widać że cała klasa ją kocha, każdemu pomagała. Jakiś puchon dość widocznie, patrzył się na biust nowej i atrakcyjnej pani profesor.
-Diana!- warknął, choć dosyć cicho Draco. Chwycił ją za nadgarstek, tak mocno że ta poczuła że zostaje jej siniak. Poczuła chwilową fale złości i spróbowała mu się wyrwać, niechcący strącając fiolkę z jakimś obrzydliwym płynem. Jednak mimo to, Draco nadal trzymał ją w żelaznym uścisku.
Po klasie rozległ się huk tłuczonego szkła. Diana w pierwszym odruchu , cofnęła się do tyłu. Tak samo jak Draco, który pociągnął siostrę do siebie, a ta tracąc równowagę wpadła prosto na masę śmierdzącej brei. Draco, chwycił ją, jednak za późno.  Ku swojemu przerażeniu, Lyra zobaczyła że w dłoni Diany są odłamki szkła, po rozbitej fiolce. Krew była już na wszystkich palcach blondynki. Ona sama, zamarła i przyjrzała się bliżej swojej dłoni. Była przyzwyczajona do krwi.
-Draco, zaprowadź ja do łazienki i obmyj ranę.- powiedziała natychmiast Adara, pomagając wstać Dianie- Lyra, ty idź po doktora Fussa, jak bedzie zajęty to Astoria ma teraz Opiekę nas Magicznymi Stworzeniami. Tylko się pośpieszcie, ja nie mogę zostawić klasy.
~*~
Diana siedziała na stołku  przyniesionym przez brata i z lekkim obrzydzeniem patrzyła jak en wyciąga z jej dłoni odłamki szkła. Nie wiedziała że ma on tak zwinne palce. 
Chwilami unosiła smutny wzrok i patrzyła w skupione i surowe oczy Dracona. Ku swojemu przerażeniu zauważyła że są one... niemal identyczne do tych co miał ojciec. Poczuła jak prąd przenika jej ciało. Draco nie był ojcem. Draco był dobry. Nie mogła tak myśleć i mieć tak idiotycznych porównań. 
-Powinnaś być bardziej ostrożna.- odezwał się pierwszy.
-To przez ciebie upadłam!- oburzyła się natychmiast, szybko tego żałując. Brat szybko uciszył ją wzrokiem.- Przepraszam.
-Dalej boli?- chłopak zmienił temat, a jego siostra zaprzeczyła ruchem głosy, jednak na niego nie spojrzała. Tkwili w ciszy kilka minut, a każda coraz bardziej denerwowała chłopaka. Co innego jak był sam w Pokoju Życzeń, jednak milczenie Diany zaczęło go dołować. Czemu się nie odzywała? Mogła nawet gadać o jakiś głupotach, byleby w łazience nie było słychać nawet kropel wody, odbijających się od umywalki. - Czemu jesteś smutna?
Dziewczyna nie uniosła wzroku, przez łzę która spływała po jej bladym policzku. Nie chciała płakać na oczach Dracona. W końcu uniosła głowę, jednak się nie uśmiechnęła.
-Oddalamy się od siebie.- szepnęła, zgodnie z prawdą- A ja tego nie chcę.
-Dianka... ja po prostu mam ważniejsze spawy...
-Jasne, to oczywiste. Wszystko jest ważniejsze ode mnie. Bo jak coś mi się stanie, albo zobaczysz mnie z innym chłopakiem niż Lars to od razu się wściekasz! Nie mam życia, przez to i...- Nagle zastopowała. Nie odezwała się już ani słowem tylko ponownie spuściła głowę. Uspokoiła się i szepnęła- Tęsknie za tobą.
-Ja za tobą też... wiesz co? Mam pomysł. Dziś nie pójdę do Pokoju Życzeń. Spędzimy dzisiejszy wieczór wspólnie, okej? Jak dawniej. Co ty na to, młoda?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, nawet zapominając o tym że Draco nazwał ją małą.
~*~
-Masz talent, dziewczyno.- powiedział Gerd, robiąc Dianie, opatrunek nasiąknięty jakimś eliksirem. Diana w odpowiedzi  zaśmiała się uroczo.- Ciągle tu przychodzisz. Jak nie po pomoc w szkole, to z szkłem w dłoni... zahamuj zanim nogę złamiesz.
Uspokoiła go, nadal się uśmiechając. Po chwili wywiązała się rozmowa o Draconie. Diana pełna emocji, opowiedziała Gerdowi o wspólnym wieczorze rodzeństwa, którego nie mogła się wprost doczekać.
-Wreszcie zaczął o ciebie dbać. W ogóle was razem nie widuje, jak coś to on cie ciągnie do lochów jak psa na smyczy.
-Nie przesadzaj.- poprosiła, nadal pokazując równe ząbki- Jest dobrze.
-Nie okłamuj sama siebie.- poprosił. 
-Zaraz, zaczną się runy. – przypomniała sobie Diana- Muszę już iść…
-Diana, czekaj.- Gerd chwycił ją za nadgarstek. Dziewczyna poczuła jak jej ciało przechodzi prąd, przez który dziewczyna drgnęła. To było niezwykle dziwne uczucie, dotąd nieznane… chociaż nie. Kiedyś czuła coś podobnego, jednak nie tak silnego.  To nie było dziwne. To było wręcz przerażające, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Taki dobry strach… nadzieja? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała czy Gerd  czuł to samo, uśmiechnął się, jednak co to mogło oznaczać? Kpi z niej? A może jej pytający wyraz twarzy, go rozśmieszył? Albo po prostu był miły. Jednak uśmiech spełzł z twarzy Niemca gdy zauważył że, na nadgarstku ślizgonki był siniak… nie, nie to na pewno nie był siniak. Po ułamku sekundy uświadomił sobie czym była rana dziewczyny. To był ślad po papierosie… ktoś zgasił na jej ręce swojego papierosa. Chwila… nie jednego! Trzy rany… wszystkie ułożone na jednej linii prostej. Jak to możliwe że nigdy ich nie zauważył?! Przecież to niecodzienne rany. Ah, no tak… Diana zawsze nosił na tym nadgarstku bransoletki. Kto jej to zrobił? Draco? Jej ojciec? Kto, do jasnej cholery miał sumienie tak skrzywdzić tą drobną szesnastolatkę? Od razu zapomniał o tym, co chciał jej powiedzieć, ważny był tylko i wyłącznie nadgarstek Diany- Kto ci to zrobił?
-Nikt.- szepnęła, wyrywając mu się i szybko zmierzając ku drzwiom.
-Diana!
-Co?- spojrzała na niego, wściekłym spojrzeniem.-Czego chcesz!?
-Kto?-szepnął, wiedząc że dziewczyna zdaje sobie sprawę, z tego co przed momentem zobaczył.
-Nie twój interes.
-A właśnie że tak.
-Daj mi spokój.- chciała wyjść, nawet już naciskała na klamkę,  jednak strumień niebieskiego światła, uderzył prosto w drzwi.  Diana odwróciła głowę i zobaczył że to właśnie Gerd rzucił zaklęcie. Wiedziała, że już nie wyjdzie obojętnie ile razy wypowie słowo Alochomora. Oparła się o drzwi i spojrzała na Gerda, wzrokiem, jakiego nigdy w stosunku do niego nie użyła. Był nieco wyzywający, jednak nie taki jak podczas imprez. Była wściekła.-I co?
-Chcę porozmawiać.
-A ja chcę być normalną dziewczyną, która nie musi się martwić dosłownie WSZYSTKIM. Oboje mamy problem, Gerd.
-Diana, nie rozumiesz…
-A co tu jest do rozumienia!? Co cię obchodzi moje życie miłosne?
-Blaise ci to zrobił?- spytał dla upewnienia. Diana w tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna ugryźć się w język.
-Nie… nie Blaise.- miała ochotę popłakać się z bezsilności.
-Richard?- zapytał Gerd. Mimo tego, że dziewczyna się nie odezwała, poznał od razu odpowiedź. Diana kucnęła i schowała twarzy w szacie. Płakała. Nie chciała tego wspominać, ból ożywił się wraz z rozmową z Lyrą, nie chciała tego ponawiać.  Łzy lały się po jej polikach, nie tylko z bólu ale też z wściekłości na Gerda i bezsilności, wobec własnej przeszłości. Przy każdej wzmiance na ten temat, dostawała ataków furii, co zazwyczaj dziwiło rozmówcę. Ta cicha, uśmiechnięta dziewczyna tak otwarta na ludzi, nagle stawała się rozwścieczoną lwicą, pragnącą bronić samej siebie, w imię zasady najlepszą obroną jest atak. Jak okropnie potraktowała Lyrę, gdy ta ją zdenerwowała… Poczuła jak Gerd, obejmuje ją ramieniem- Przepraszam Dianka… ja się po prostu o ciebie martwię.
-Ja..jakim praww…wem?- jąkała się, nadal trzymając głowę w szacie.- Po ccco się wsz…szyscy tak..ta o mni..e martwicie?
-Bo mi na tobie zależy.- gdy poczuła, że ten odgarnia włosy z jej policzka i je całuje. W tedy uniosła głowę i spojrzała a niego, wielkimi oczyma.  Zależy mu na niej… była dla niego ważna… czyli że cierpiałby po jej śmierci. To dało jej siłę… doktor Fuss natomiast, ponownie się uśmiechnął widząc twarz Diany. Wyraz jej twarzy… wyglądała jak wystraszony kociak lub mały szczeniaczek, który nie wiedział czy powinien zaufać starszemu panu który chcę go przygarnąć.  Jej spore, różane usta były w wyrazie niewinności i niewiedzy.-Chodź do mnie.
Objął ja ramieniem i pozwolił by, się do niego wtuliła. Nadal płakała.
-To tak bolało…- wymamrotała. Gerdowi to wystarczyło. Diana nie musiała dalej cierpieć, dzieląc się swoimi uczuciami-Gdzie Lars, gdy jest mi potrzebny? Czego go tu nie ma?
-Jest chory.
-Na co?- zapytała niczym rozkapryszone dziecko.
-Nie mogę powiedzieć- wyszeptał, mocniej ją obejmując-Ale teraz zajmij się sobą… tylko i wyłącznie sobą, Diana.
W tej samej chwili, rozległo się pukanie do drzwi, po czym te się otworzyły. Stanęła w nich osoba, przez którą Diana natychmiast wstała i uciekła z szpitala, słysząc zawołanie Gerda, by poszła do siebie on ją usprawiedliwi.
-Jest na mnie zła?- spytała Tracey Davis, patrząc jak Gerd siada za biurkiem. I ona usiadła na kozetce.-To znaczy Diana Malfoy.
-Ma dziś gorszy dzień, panno Davis.- zbagatelizował sytuację pan doktor.- W jakim celu tu przyszłaś?
-Od kiedy jesteśmy dla siebie na per ‘pan’ i ‘panna’?- spytała zdziwiona Davies. Gdy Gerd spojrzał w stronę otwartych drzwi, zrozumiała.-Ah… ma pan, panie doktorze jakieś wiadomości, co do mojej mamy?
-Jest bardzo w złym stanie.- odpowiedział kończąc pisanie usprawiedliwienia Diany.
-Ile pan jej daje?
Gerd uniósł głowę i spojrzał w oczy dziewczynie. Współczuł jej. Pani Davis była jej jedyną rodziną, jeśli ta umrze do Tracey spędzi następne wakacje w sierocińcu... ale nie mógł jej pomóc. Gdy opuścił wzrok, ta zrozumiała i wyszła jak najszybciej z gabinetu doktora. Ocierając policzki, rękawem szła przez całą szkołę aż do biblioteki. Tam zaszyła się przy jakimś starym regale i zaczęła płakać.
Jęczała tak głośno, że cała biblioteka ją słyszała. Mama... ona umrze, a jej nie ma przy niej. Jedyna osoba którą szczerze kochała, za niedługo umrze.
Nikt mnie nie kocha, nikomu nie jestem potrzebna... myślała głośno szlochając. Jakby chociaż znała ojca. Ale nie... to wszystko nie ma sensu. Nikomu nie jestem potrzebna, nie mam prawa żyć... ja nie chcę żyć.
~*~
http://www.youtube.com/watch?v=8mv06qWduus- najwspanialszy filmik jaki powstał *-* kocham i dziękuje Ci Lyro <3 dla Ciebie ten rozdział ;*