piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 6


Jesteśmy tym o co walczymy i tym czym żyjemy,
nie zawsze tym kim chcemy być i tym za co zginiemy,
każdą przelaną kroplą krwi w imię naszej idei,
jeśli nie wywalczymy, nie mamy nic, nie istniejemy



Diana patrzyła na śpiącego brata nic nie mówiąc. Na jej twarzy malował się delikatny uśmiech. Uwielbiała takie momenty. Gdy nie musiała się bać tego, co się zaraz wydarzy. Kochała godzinami patrzeć na śpiącego Dracona. Był w tedy taki spokojny, łagodny... to właśnie w tych momentach Diana tak bardzo cieszyła się że jest jego siostrą. Rozumiała te wszystkie dziewczyny kochające się w Draco. Mimo tego że była z nim tak blisko spokrewniona, doskonale zdawała sobie sprawę z atrakcyjności panicza Malfoya. Był wysoki, miał piękne, równe zęby oraz platynowe włosy. Jasna karnacja była w jego przypadku zaletą, ponieważ pięknie komponowała się z delikatnymi rumieńcami, które chłopak miał niemal zawsze.  Niemal. A właściwie od szóstej klasy, prawie nigdy. 
Jedyną rzeczą której Diana nie lubiła w swoim bracie były jego oczy. Szaro niebieskie. Nie chodziło o wory pod nimi. Tylko o to że były identyczne jak jej. A ona nienawidziła swoich fałszywych oczu. 
Gdy zauważyła że brat się powoli wybudza, sama zamknęła oczy. Po co miałby się martwić że Diana się nie wysypia? Spała te sześć godzin. To i tak długo.
-Śpiąca królewno...- wyszeptał Draco, całując siostrę w czoło i delikatnie budząc- Wstajemy.
Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż budzenie Diany, po przespanej przez nich nocy w bezpiecznym miejscu. Była jedyną osobą, którą Draco mógł powiedzieć z ręką na sercu - że kocha. Kochał ją całym sercem i całym sobą. Była jego młodszą, kochaną siostrzyczką za którą zrobiłby wszystko. 
Od kiedy tylko pamiętał miał tylko ją. Ciocia Adara zawsze starała się być przy nich gdy ją potrzebowali, ale nie mogła poświęcać im cały czas. Pomimo szczerych chęci, nie było jej za każdym razem gdy ojciec wrzeszczał na nich, gdy zmuszał do ciężkiej nauki lub nawet podnosił rękę. Ale Dianka była zawsze. Tyle razy go broniła, tyle razy uśmiechał się tylko dzięki niej. Bo była... zupełnie inna. Ciepła, czuła i kochana. Była jego prywatnym aniołem stróżem. Ku swojemu zdziwieniu, była jedyną osobą, do której nie zmienił stosunku. Chyba jedyną osobą na której się nie wyżywał... bynajmniej nie świadomie. Draco obiecał sobie że już nigdy nie pozwoli skrzywdzić jego małej królewny. 
Gdy Diana otworzyła oczy, powitał ją z uśmiechem. 
-Dobry.- wyszeptała, udając że się wybudza. Odwzajemniła uśmiech i poprawiła jego rozczochrane włosy. - Dobrze spałeś?
-Tak.- powiedział szczerze. -Kocham cię.
-Ja ciebie też.- odparła, mocniej przytulając brata. Nie umiała opisać szczęścia spowodowanego jego obecnością. Ale został ostatni tydzień do szkoły, a nie mieli jeszcze książek. Diane przerażał fakt że musi wrócić do Malfoy Manor.-Draco...
-Tak?
-Ja chcę pojechać na grób Adary.- wyszeptała, niepewnie. Obawiała się tego co odpowie brat. On spojrzał na nią ze zdziwieniem. Następnie westchnął ciężko i się uśmiechnął.
-Dziś możemy pojechać.- odparł miło. Ucieszył się że może jej sprawić jakąś przyjemność.
~*~
Dwie jasnowłose postacie stały na cmentarzu. Dziewczyna i chłopak. Oboje ubrani na czarno patrzyli się na epitafium  Adary Wilcox-Malfoy. Dziewczyna trzymała bukiet białych róż, które położyła na nagrobku, po czym zaczęła zbierać zeschłe liście które na niego opadły. Chłopak natomiast patrzył się na ruchy siostry, sam nic nie mówiąc i nie pomagając jej. Spojrzał na jej zmarznięte ręce, więc szybko chwycił ją za dłoń i przytulił do siebie. Myślał że dziewczyna płacze jednak okazało się zupełnie inaczej. Ta tylko patrzyła się tępo w nagrobek ciotki, za którą tak strasznie tęskniła.
POCHOWANI ZOSTALI TU:

Patycriusz Wilcox [ 06.04.1959 - 24.12.1991]
Edward Wilcox [ 09.11.1990 - 24.12.1991]
Marie Wilcox [24.12.1991]
Adara Wilcox z domu Malfoy [15.05. 1961 - 15.05.1997]

''Nie zapomnimy, nikt nie zabije naszych wspomnień
Dopóki serce bije dla was palimy te pochodnie
Nie zapomnimy, tych ludzi nie da się zapomnieć''

-Będziemy musieli napisać do mamy żeby odwiedzała Adarę.- wyszeptała dziewczyna, po raz setny czytając epitafium młodo zmarłej ciotki.- On nie może być w takim stanie. 
-Napiszemy.- wyszeptał do jej ucha i mocniej obejmując. Mimo tego że nadal czuł złość na Lyrę, po wcześniejszej kłótni (którą z resztą , udanie ukrył przed Dianą) jednak jak zawsze, poczuł słabość widząc wychudzoną twarz siostry, patrzącej z takim bólem na grób kobiety, która tak często zastępowała jej matkę.
-Jak myślisz, jakby zareagowała na naszą ucieczkę?- zapytała brata Diana.- Byłaby zła?
-Gdyby żyła, nie ucieklibyśmy...
-Nie gadaj głupot.- syknęła Diana- Zrobilibyśmy to. Ucieklibyśmy i ją zostawili.
Egoiści.
-To wszystko robię dla ciebie.- wyszeptał jej do ucha. Bolało go że siostra tak mówi, jak... to była prawda. -Żebyś była bezpieczna. Żeby to cię nie zmieniło. Żebyś to przeżyła. Dianka... ja mam tylko ciebie...
-To naucz się doceniać Lyrę.- powiedziała tępo nastolatka Hermiony nie doceniłeś i nawet nie wiesz czy ona żyje. dodała w myślach, jednak nie chcąc mówić tego na głos. Nie chciała go zranić.
Draco zacisnął powieki. Znowu łzy cisnęły mu się do oczu. Ciężko było mu płakać, jeszcze gdy siostra była blisko. Ona w ogóle tego nie robiła, nie pokazywała słabości... nic. A on czuł się coraz słabszy, wszystko go drażniło, nie mógł uwierzyć że tak bardzo zawiódł ojca, Dianę, Czarnego Pana a przede wszystkim samego siebie. Gdy ktokolwiek poruszał ten temat, trafiała go cholera. Miał ochotę krzyczeć, rzucać zaklęciami gdzie popadnie, przeklinać, rozwalić wszystko dookoła... ale w tedy pojawiała się ona. Chudziutka, słaba blondynka, która patrzyła się na niego tymi wielkimi szarymi oczami, bez tej iskry w swoim wzroku i wiecznej energii. 
To ona była jego słabością. 
Tylko ją szczerze kochał.
To dla niej wszystko robił.
To dzięki niej miał siłę, znów próbować związać się z Lyrą.
Jak ona umrze, zostanie sam.
Ona nie może umrzeć.
To dla niej okradł ojca przed ucieczką.
To dla niej złamał przysięgę daną Czarnemu Panu o wiecznej wierności.
To dla niej chciał zabić Dumbledore'a.
To dla niej wchodził w spór z każdym chłopakiem, któremu się spodobała. Nie chciała by ktoś ją zranił.
To dla niej, złamał nos tamtemu krukonowi.
To dla między innymi niej tak często wyzywał mugolaków. By czuła dumę że ma brata który trzyma się tradycji.
To dla niej okłamywał ojca.
Była przyczyną niemal jego wszystkich grzechów.
Lyra, Hermiona... jedyne obce dziewczyny które pokochał - również.
Ale to Diana była jego grzechem głównym.
Była jego siostrą. 
-Przepraszam że cię zawiodłem.- wyszeptał jej do ucha, mocniej obejmując.- Stchórzyłem... a miałem cię chronić.
-Draco, co ty gadasz.- westchnęła ciężko blondynka- Jestem dumna z tego jak się zachowałeś.
-Co?- zdziwił się chłopak. Przecież opowiadał siostrze o tym że chciał przejść na stronę Dumbledore'a... ona w tedy nic nie odpowiedziała, tylko go ucałowała w policzek. Tym razem też mocniej się w niego wtuliła. 
-No tak... bo wiesz, ja tak sobie myślę, nie wiem może się mylę, w końcu co mogę wiedzieć o odwadze. - współżyłaś z największym tyranem w historii magii, aby uratować mi życie i uważasz że nie wiesz nic o odwadze? pomyłaś młodzieniec z niedowierzaniem- Ale jeśli niezdolność do popełnienia morderstwa można nazwać tchórzostwem, to czym jest odwaga?
-Umiejętnością ochronienia własnej siostry.
-Ale oni ci zrobili pranie mózgu.- pokręciła z niedowierzaniem głową. Odwróciła się do niego i spojrzała bratu w oczy- Kocham cię, Draco. I nie mów tak, a na pewno nie tak przy grobie Adary.
Draco poczuł ciepło pomimo, niskiej temperatury w okół nich. Przytulił ją mocniej i ucałował w czoło. Tyle dziewcząt już obejmował. Żadnej z nich już nie było. Tylko Dianka została. Rodzina jest najważniejsza, pomyślał. 
-Draco?- usłyszał znany sobie kobiecy głos. Bliźnięta odwróciły się i spojrzały na stojącą w oddali matkę. Tuż obok niej stała Bellatriks.
Diana cicho przeklęła, czując złość. Tyle czasu sie ukrywała, tylko po to żeby trzy dni przed szkołą, wszystko szlag trafił!? Narcyza szybko podbiegła do dzieci, gubiąc po drodze czerwoną różę, którą trzymała w dłoni. Jednak gdy znalazła się przy swoich dzieciach, nie przytuliła ich. Bała się tego że ją odepchną. Tego by nie zniosła. 
Draco i Diana patrzyli się na swoją matkę. Dziewczyną zauważyła, że albo ona urosła podczas tych wakacji, albo matka zmalała- przerosła  ją. Poza tym Narcyza schudła na twarzy. 
Diana nie mogąc się powstrzymać, rzuciła się matce na szyję. Tęskniła za nią. I to jej powiedziała, gdy tylko poczuła że Draco też przyłączył się do rodzinnego uścisku. 
-Tak strasznie się o was bałam, dzieci.- wyszeptała córce do ucha, Cyzia- Nic wam nie jest?- dodała, gdy poluzowali uścisk- Draco, jakiś ty blady, jadłeś coś? Dianka, zażywałaś tabletki, prawda?- oboje pokiwali głową, wiedząc że matka nie da im wejść w słowo-  Na Boga, dzieci jak ja się o was martwiłam, wysyłałam patronusa, ale nie mógł was znaleźć, wszelka poczta wracała, żadna sowa nie mogła was znaleźć! Na pewno nic wam nie jest?- ponownie potaknęli z delikatnymi uśmiechami. Niemal zapomnieli o ciotce Bellatriks która zmierzyła was wściekłym wzrokiem- Jak się z ojcem o was martwiliśmy...
Rodzeństwo spojrzało po sobie. Ich ojciec za nich tęsknił? 
-Gdzie byliście?- kontynuowała matka, głaszcząc syna po policzku i martwiąc się o jego bladą twarz.- Moje kochane, dzieci...
Chyba żadne słowa nie umiały opisać szczęścia Narcyzy, gdy ta ujrzała swoje dzieci. Doskonale pamiętała strach który odczuwała przez cały miesiąc. Z drugiej strony, wiedziała ze są na pewno gdzieś ukryci. Tam, gdzie nikt nie będzie ich torturował, tam gdzie będą bezpieczni.
Draco już otworzył usta, by uspokoić matkę, jednak zaskoczyła go Dianka, która szybko wtuliła się do swojego brata i patrzyła ze strachem na swoją ciotkę. Gdy i młody Malfoy spojrzał w stronę Belli, szybko odepchnął Dianę za siebie i chwycił matkę za dłoń.
-Bella, no coś ty...- wyszeptała ze zdziwieniem Narcyza, patrząc na swoją siostrę, która zmierzała w ich kierunku z różdżką w ręku. Różdżką wycelowaną wprost na Dracona.
-A teraz, wszyscy teleportujemy się do Malfoy Manor.- wysyczała, patrząc z nienawiścią na Dracona- Wytłumaczycie się Czarnemu Panu. 
Uciekajmy. Była to ostatnia myśl Diany, przed szarpnięciem w okolicach pępka i poczuciem mdłości. Zaraz po tym, upadła na podłogę swojego salonu, nadal trzymając za dłoń Dracona. Rodzeństwo spojrzało po sobie z bólem w oczach.
~*~
Dafne siedziała wraz z Lyrą w przydzielonym jej pokoju. Obie paliły papierosy i patrzyły się tępo w okładkę Proroka Codziennego. 

→! POLSKIE MINISTERSTWO MAGII OBALONE !←
Wczorajszego wieczoru skończyły się walki w Polskiej siedzibie magicznego rządu. Bunt zakończył się na podpisaniu zgody pomiędzy Ministrem Magii - Aleksandrem Klichem a reprezentantem naszego rządu, śmierciożercą Ikarem Owensem. W porozumieniu tym została zawarta m.i.n zgoda na podporządkowanie wszystkich szkół niższych na terenie kraju oraz (po raz pierwszy w historii) Wyższej Szkoły Czarodziejskiej w Polsce z Internatem na Magicznym Wzgórzu. Nasz rząd miał przykry obowiązek udowodnić Polakom ze ich walka jest bezsensowna. Władze objął Owens łamiąc zasadę przyjaźni czarodziejsko - magicznej na terenie Polski i anulując zgodę na pomoc mugolom podczas ich wojen / potyczek zbrojnych. Polakom odebrano równiez wolność słowa i prawo wyborcze. Reszta wolności jest aktualnie uzależniona przez Owensa który bezpośrednio podlega Ministerwu Magii w Wielkiej Brytanii.
Mamy nadzieję że przykład Polski będzie przestrogom dla innych wrogów nowego systemu. Jednak dla pewności tego , nasz Minister Magii wydał rozporządzenie mówiące o tym ze Polska szkoła jest winna Hogwartowi 'danine' składająca się z sześciu uczniów szkoły , wybranych przez dyrektora szkoły w Polsce oraz Hogwartu na cały rok szkolny. Nasz rząd myśli ze dzięki temu uniknie dalszych sporów - taki los ma spotkać każdy zbuntowany kraj.


-Oberwali gorzej od nas.- mruknęła Dafne.- Danina.... Co to, ma do cholery być? Przecież oni jeszcze bardziej wkurzą ludzi...
-Ale nikt im nie podskoczy.- zauważyła słusznie Lyra- Każdy teraz się będzie stracha, że to ich dzieci wyślą do nas. A tu, nikt się nimi nie zajmie.
-Ty nie masz tego problemu- mruknęła Dafne, gasząc niedopałek papierosa. Lyra uniosła wysoko brwi, na co jej przyjaciółka, wysiliła się na ironiczny uśmiech.- Nie ty jedna, miałaś swój pierwszy raz z Draconem.
-Co?- zapytała od razu Lyra, nie dowierzając własnym uszom- Co ty mówisz? Skąd ty to wiesz?
-No teraz już wiem.- odparła Dafne, wstając i otwierając kopniakiem walizkę. - Potem pogadamy. Nie chce mi się teraz. Musze napisać do Astorii i się spakować...
Nie dokończyła bo zirytowana Lyra natychmiast wyszła z pomieszcznia.

~*~
Strasznie przepraszam za ten rozdział! Krótki, słaby i okropny, następny będzie o wiele lepszy! 
Jeszcze raz serdecznie zapraszam do oglądnięcia wspaniałego zwiastuna, który stworzyła Lyra Parkinson <klik>  - autorka z którą współpracuję. Gorąco polecam i lczę na wasze komentarze! http://www.youtube.com/watch?v=4FKcvxIIx4s

czwartek, 16 października 2014

Wyniki ankiety

WITAM WSZYSTKICH!
Na samym początku chcę Was poinformować, że rozdział powinien się pojawić w przeciągu tygodnia i całkiem możliwe że już w nim poznacie kilka nowych postaci :>
Drugą, o wiele ważniejszą postacią są wyniki ankiety. Jednogłośnie wygrał Draco (ah, jakie zdziwienie!) wywiad pojawi się również z Dafne, Astronią oraz Blaisem. A teraz, druga część zabawy! W komentarzach, na mój email ( nataliee77@interia.pl ) lub numer GG (46889572) piszcie mi pytanie, jakie chcieliście zadać tym bohaterom! Serdecznie do tego zapraszam :)
Do napisania!
Adara <3

wtorek, 23 września 2014

Rozdział 5

Niemcy, rodzinny dom rodziny Fuss.
-Musisz z nią pogadać.
-Ty też.
-Ja komuś o ty powiedziałem, ty milczysz przed swoją narzeczoną!
-Po co miałbym jej to mówić?! Nawet mi na listy nie odpisuje!
-Bo ją kochasz i masz być z nią szczery!
Gerd chwycił swojego kuzyna za ramię i sparaliżował go wzrokiem. Wściekł go.
-Posłuchaj mnie Lars.- warknął- Kocham ją całym sercem, jak nigdy nikogo innego. Jestem od ciebie starszy, nie masz prawa dyktować mi co mam  robić.
-A nie uważasz, że Diana powinna wiedzieć że zerwałeś dla niej z Inge?- zapytał spokojniej już Lars. Irytował go fakt że kuzyn przemilczał to  że zerwał z dziewczyną dla Diany. Niby nic wielkiego, ale chyba panna Malfoy powinna o tym wiedzieć.
-Dowie się.- odparł silnym głosem.
-Chyba ode mnie.
-Lars.- powiedział ostrzegawczym tonem. Nie miał zamiaru wysłuchiwać wywodów kuzyna. Czy nie mieli dość problemów? Wystarczająco bolał go, że tyle czasu nie miał kontaktu  z ukochaną. Jednak wiedział że nie może przed nią zbyt długo ukrywać. Tylko czy Diana to uzna za komplement, że jest na tyle wyjątkowa dla niej zerwał z inną czy za zniewagę że tak długo o ukrywał?
Wówczas do pomieszczenia weszła o jedenaście lat młodsza od brata Lena. Brunetka początkowo miała w zamiarze tylko napić się soku jednak usłyszała denerwujący ją ton brata skierowany do kuzyna. Z ironicznym spojrzeniem oparła się o blat i zaczęła otwierać butelkę. Oboje zmierzyli ją wzrokiem.
-Teraz mu prawisz kazanie?- zapytała sarkastycznym tonem głosu.
-Lena, ty chyba nadal nie napisałaś eseju na zielarstwo.- odpowiedział Gerd, chcąc by siostra dała mu spokój.
-Ty mi napiszesz.
-Lena!
-A wiesz że podsłuchałam to o czym gadaliście?- zmieniła tor rozmowy młoda Niemka, siadając na blacie i ignorując wyraz twarzy Gerda- I mam taki pomysł. Może oboje przyznacie jej się do swoich grzeszków?
-Ty to nazywasz grzechem?- syknął zdenerwowany jej słowami Lars.
-A co? Może to ja się włóczyłam po nocach?- odparła natychmiast Lena, nie wyczuwając w swoich słowach niepotrzebnego przekazu.
-On ma rację.-  dodał swoje trzy grosze Gerd- Nie powinnaś tego mówić.
-Jezu…- Lena przewróciła oczami. Rozumiała że nie powinna tego mówić w taki sposób, ale zrobili z tego ca dużą aferę, w końcu  to oni ukrywali prawdę przed osobą która podobno tak bardzo kochali-Przepraszam. A ty- spojrzała na brata- kiedy jej się przyznasz?
-Powiem o Inge…
-Kij z Inge, nie chodzi mi o nią- machnęła na to rękom- Kiedy przyznasz się swojej najukochańszej, najpiękniejszej i w ogóle takiej najlepszej i najwspanialszej narzeczonej o swoich poglądach?
-Byłych poglądach.- warknął na nią, na co dziewczyna odparła ironicznych uśmiechem.
~*~
Anglia, kamienica Kate Carter.
Diana, tego ranka otworzyła list , przekazany przez Dafne. Z tego co mówiła jej przyjaciółka, list doszedł do domu Greengrassów a Astoria przesłała natychmiast do Londynu.
List był od Gerda.
Kochanie.
Przepraszam że tak długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu… przepraszam Dianka… Dwa razy napisałem do Malfoy Manor ale Severus napisał że uciekłaś… dlatego dopiero teraz piszę do domu Dafne.  Mimo to, naprawdę bardzo cię przepraszam…
Jestem w Niemczech, wracam dopiero na sam koniec sierpnia, wybuchła tu Epidemia Brehma muszę zająć się mamą i wujkiem, oboje na to chorują… Lars mi pomaga, wiec przeproś Dafne od niego, chłopak nawet nie ma kiedy odpisać.
Ostatnio z nim rozmawiałem i uznałem że ma rację pod  pewnym względem… 
Wiesz, ja gdy cię poznałem miałem w Niemczech dziewczynę, miała na imię Inge, ale nie układało nam się, chciałem żebyśmy zrobili sobie przerwę. Mieliśmy nikły kontakt, ciągle się kłóciliśmy no a gdy się tak do siebie zbliżyliśmy… byłem zakochany w Tobie, zanim jeszcze ci się oświadczyłem i zerwałem z nią gdy zrozumiałem że to Ty jesteś kochanie tą jedyną. Gdy poprosiłem Cię o rękę, już z nią nie byłem…
Uznałem że powinnaś o tym wiedzieć… tylko proszę nie bądź na mnie zła…
Wszystkie listy do pierwszego września będę pisał na ten adres.
Kocham cię, kochanie… tęsknie za Tobą…mam nadzieję że Cię tam już nie krzywdzą. Odpisz, proszę.
Twój Gerd.
Diana przygryzła dolną wargę kończąc czytać list.  Ucieszyła się że odezwał się… że wcale jej nie ignorował, starał się o kontakt.
Chwyciła pióro i szybko odpisała. Zabolał ją fakt że nie  mogła mu napisać że tak naprawdę jest u Carter i już nic jej nie grozi, że może się już nie martwić. Ale co będzie jeśli ktoś przeczyta ten list?
Ale co z tego? Z tego co wydawało jej się, rodzinny dom Kate znajdował się na przedmieściach Oxfordu, dopiero jej dziadkowie kupili to mieszkanie, choć i tak mało kto o nim wiedział.
Misiek…
Jestem bezpieczna, nie musisz się martwić. Z Twoją mamą już lepiej? Nigdy nie słyszałam o tej chorobie… mam nadzieję że już jest dobrze… Nie ma mnie u moich dziewczyn. Dasz radę być dziś na kominku? Tak o dwudziestej mojego czasu. Strasznie tęsknie… chcę Cię choć na chwilę zobaczyć…
A co do reszty…  zerwałeś z nią dla mnie?
D.
Wolała nie pisać imion… przezorny zawsze ubezpieczony.
~*~
Dafne siedziała w swoim pokoju i patrzyła się w okno, wypatrując sowę. Od kiedy przyjechała do domu Carter nie dostała ani jednej wiadomości od Larsa.  Sama nie wiedziała czy ma być wściekła czy smutna. Tęskniła za nim… tak strasznie…
-Hej.- do jej pokoju  wszedł chłopak mający cichy, lecz silny męski głos. Teodor Nott. -Przeszkadzam?
-Nie.-odpowiedziała lakonicznie Dafne, nawet nie patrząc na przyjaciela. Nie miała ochoty na niczyją obecność, i miła nadzieję że Nott zaraz to zrozumie i sam wyjdzie. -Siadaj.
Poczuła jak Nott siada koło niej i ku jej zdziwieniu położył dłoń na jej nodze. Aż ze zdziwienia spojrzała na niego. Widać było że wysila się, na uśmiech. Dafne widząc  te starania Teodora, cicho prychnęła i znowu zaczęła wypatrywać sowy.
-Od kiedy nie macie kontaktu?- zapytał, jak zwykle doskonale wyczuł co się dzieje.
-Od kiedy tu jestem.- odparła oschle. Bolał ją ten tydzień bez kontaktu z kimś tak ważnym dla niej jak Lars. Z jednej strony powinna się cieszyć, przecież skoro Lars jej nie znalazł, to oznacza że nikt jej  nie znajdzie. Ale z drugiej… tęskniła za nim.
-Na pewno odpisze, jak tylko da radę.
Tsaa pomyślała Dafne. Nie chciała o tym rozmawiać. O wiele bardziej wolała skupić się na czymś innym i nie myśleć o swoich problemach. Przecież były o wiele poważniejsze sprawy. Spojrzała na rękę Notta. Przypomniały jej się czasy gdy ciągle ją tak trzymał. Poczuła ciepło i delikatne dreszcze na karku.
-Kiedy ty ostatnio mnie dotknąłeś?- zapytała z uśmiechem na twarzy.
-W tzrciej klasie.- odparł również się uśmiechając. Doskonale pamiętał tamten okres, gdy był w związku z Dafne. Nie był to czas który źle wspominał, wręcz przeciwnie. Od tej pory nie angażował się w związki, uważał je za coś zbędnego. Przecież i tak ożeni się z kobietą, którą wybiorą mu rodzice, lepiej było się nie zakochiwać… lepiej by było jakby zapomniał ciepło i pożądanie jakie odczuwał przy Dafne i wmówić sobie że uczucie które będzie odczuwał wobec swojej żony będzie miłością… nawet jeśli to będzie tylko nikłe zauroczenie.
-Jak byliśmy razem.- dodała z uśmiechem. Był to chyba ostatni długotrwały związek Dafne- Trzecia klasa… jak to było dawno…
- Takie dzieciaki…
Byliśmy razem z dwa miesiące…
-Niemal trzy.- poprawił ją, z uśmiechem. Oboje spojrzeli na siebie. Nie do końca wiedzieli czemu wzięło ich na wspomnienia. Fakt faktem, że byli razem szczęśliwi. Dogadywali się bardzo dobrze, to był czas rozkwitu Notta. Przez te trzy, cztery miesiące gdy byli razem blisko był nie do poznania. Dużo mówił, robił słodkie rzeczy… dbał o swoją dziewczynę. Nigdy o inną tak nie dbał. Choć zakończenie związku zabolało i Dafne i Teodora, to oboje mogli powiedzieć że to był ich najszczęśliwszy związek. Mimo tego że oboje byli zupełnie inni świetnie się dopełniali.
-Ja byłam trzy  miesiące w związku z jednym chłopakiem…- powiedziała z niedowierzaniem. Patrząc mu w oczy dodała- Najlepsze trzy miesiące w moim życiu.
-W moim też. – ich twarze się do siebie. Dafne czuła oddech Notta na swoich ustach, a chłopaka przeszły ciarki- Kocham cię.
-Ja ciebie też.- wyszeptała i odwzajemniła pocałunek.
~*~
Gdy wybiła dwudziesta, Diana zobaczyła jak płomień w jej kominku wybucha i zmienia kolor na zielony. Wstała i szybko podeszła do kominka, ciesząc się że wybrała sobie pokój z kominkiem. Poczuła wielkie szczęście gdy zobaczyła twarz Gerda, tak bardzo chciała go dotknąć, przytulic, pocałować i poczuć jego oddech na szyi… 
-Kocham cię, kochanie.- odezwała się pierwsza, patrząc mu w oczy z uśmiechem na twarzy.
-Ja ciebie też, księżniczko- odparł cały w skowronkach, że jego narzeczona… że ona już jest blisko. Choć tak daleko.-Jak się czujesz? Co u cie…
-Od kiedy i ile z nią byłeś?- przerwała mu, zapominając o szczęściu spowodowanym obecnością Gerda. W tamtej chwili ważna była Inge. Mężczyzna westchnął ciężko.
-Zeszliśmy się w  lutym tego roku. Ale byłem z nią jeszcze przed moim przyjazdem… dlatego w lutym tak często znikałem na dzień czy dwa…
-To znaczy?- zapytała Diana, do końca nie rozumiejąc co Gerd chciał jej przekazać. Czy była zła? Tak, owszem była. Bo drugi raz rozwaliła komuś związek, nie chcąc tego.
-Nie ułożyło nam się… zerwałem z nią w marcu, a my zaczęliśmy być razem w maju, na Wielkanoc… - tłumaczył, milczącej już Dianie- Byłaś jednym z głównych powodów, ale nie jedynym. Odległość, moja rodzina jej nie lubiła, miała trudny charakter i nie znosiła mojej pracy…
-Czyli że to nie przeze mnie?- zapytała dla pewności. Niemiec z uśmiechem pokiwał głową.
-Wracam do Hogwartu, razem z tobą.- powiedział, chcąc rozluźnić atmosferę. – Za tydzień znowu będziemy razem.
Diana na to odpowiedziała nikłym jednak szczerym uśmiechem.
Bo taka jest kolej rzeczy… niektórzy nazywają to karmą.  Ktoś zniszczył Dianie związek z Blaisem. Potem  Diana zniszczyła związek Inge. Nie byłoby dla niej zdziwieniem jeśli okazałoby się że Inge została przyczyną zerwania innej pary.
~*~
-Co?- pytanie padło w tym samym monecie od Diany i Dracona.
Wszyscy zebrali się w salonie na prośbę Notta i Dafne, którzy wówczas stali trzymając się za ręce. Nikt nie mógł uwierzyć że ta dwójka się zeszła. Jedynie Kate wbiła wzrok w podłogę nie mogąc patrzeć na Teodora trzymającego z za rękę inną dziewczynę.
-Na dzień czy na dwa?- zapytała ironicznie Pansy.
Nikt nie mógł  w to uwierzyć. Dafne i Nott? Niby kiedyś byli razem, nawet dość długo ale co o miłości mogą wiedzieć trzynastolatki
-Twojej nocy z Sarajewem i tak nic nie pobije.- odparła natychmiast Dafne, nawet nie siląc się na ironie i jakiekolwiek emocje na twarzy, oprócz wysoko uniesionych brwi. Wszyscy spojrzeli na zamurowaną twarz Pansy- Cały Slytherin słyszał jak szczytowałaś.
-Żebym ja ci nie wypomniała Dra…
-Masz za dużo zębów?- przerwała jej szybko Dafne.
-Ej.- przerwała im Lyra już widząc że Pansy otwiera usta. Bójka im nie była potrzebna.
-Lyra ma rację… kotek, spokojnie.- powiedział Nott, obejmując swoją dziewczynę, która nadal pożerała wzrokiem Parkinson.
Na słowo kotek każda z osób zareagowała inaczej. Draco zrozumiał że przyjaciele sobie nie żartują i ironiczny uśmiech zszedł mu z twarzy. Pansy utkwiła wzrok w podłodze, powoli wszystko układając sobie w głowie. Diana również opuściła wzrok, przypominając sobie, że Blaise zawsze się tak do niej zwracał a Kate hamując łzy wyszła z salonu, popychając po drodze Dafne,  która z cynicznym uśmiechem odprowadziła ją wzrokiem do schodów. Lyra  natomiast uniosła wysoko brwi i spojrzała z Draconem po sobie. W jej oczach było również współczucie spowodowane bólem Kate. Przecież chyba każdy widział że podkochiwała się w Teodorze.  Draco gdy już zrozumiał że Nott nie żartuje i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Lyrą, natychmiast objął Dianę i zaczął gładzić po plecach.
-Szczęścia.- odezwała się jako pierwsza Diana, patrząc w oczy Dafne która już samym wzrokiem przekazała blondynce, że nie wierzy w szczerość jej słów.
-Dziękujemy.- odparł Teodor, również patrząc na pannę Malfoy. A co dziewczyna myślała na temat ich związku? Szczerze mówiąc jej to po prostu zwisało. Byli razem szczęśliwi? Świetnie, niech będą ze sobą długo i niech im się układa. A jeśli nie, to niech tylko nie odstawiają teatrzyku, tylko szybko to skończą. A Kate? Doskonale wiedziała co czuje… i wiedziała tez jaka jest kolej rzeczy. 
-Hogwart za tydzień.- odezwała się pierwsza Lyra. Wszyscy na nią spojrzeli-Lekcje ze śmierciożercami.
-Astoria mówiła mi że jest jakiś eliksir, dzięki któremu Cruciatus aż tak nie boli- przypomniała sobie Dafne. Diana nadal tępym spojrzeniem wpatrywała się w podłogę, czując się jeszcze gorzej. Znajomi nadal trwonili temat Cruciatusa i nauczycieli, przez co Dianę mdliło. Jedynie Draco, przytulił siostrę, myśląc że to wystarczy do lepszego samopoczucia siostry. Mylił się.
Nie wytrzymała i w końcu wstała. Wszyscy zamilkli i spojrzeli na Dianę, która bez słowa wyszła z pomieszczenia. Nikt nie rozumiał tego jak ją to bolało. Nadal pamiętała każdą sekundę bólu jaki zadawało to zaklęcie. Tylko  Draco był jeszcze torturowany… ale nie tyle razy co jego bliźniaczka.
-O co jej chodzi?- zdziwiła się Dafne, patrząc na oddalającą się przyjaciółkę. W oczach Lyry pojawiła się chęć pobiegnięcia za przyjaciółką jednak w końcu postanowiła zostać. Wiedziała że Diana będzie wolała zostać sama. Zainteresowana spojrzała natomiast na zachowanie Malfoya, który wyciągnął wspomnienie i zawiesił go na końcu różdżki.
-Torturował ją. Nie raz… nie dwa- zaczął Draco, pustym głosem- A ja nie umiałem ją ochronić... dlatego teraz  tak reaguje na tego typu rozmowy.
-Ale co?- zapytała Dafne do końca nie rozumiejąc co mówi do niej Malfoy. Czyżby to był jakiś żart? 
-Oberwała Cruciatusem. - warknął na nią Draco- Jak Potter mu uciekł, po tym całym weselu, to aż płakała z bólu... zresztą... weźcie to wspomnienie i sami zobaczcie...
~*~
Draco i Diana leżeli razem, trzymając się za dłonie na łóżku chłopaka. Dziewczyna niemal spała, a jej brat patrzył się na zamknięte oczy siostry i cieszył go, jej regularny oddech. Uśmiechał się patrząc na spokojną twarz Dianki. Była bezpieczna... była jego, nikt jej nie skrzywdzi, już będzie lepiej...  prawie zapomniał o tym co się dzieje w jego życiu. O strachu o Lyrę i przyjaciół, o niepewności wobec Hermiony. Wystarczało że jego siostra była spokojna.
Nie mógł sobie wybaczyć że do jego prywatnego pokoju, wtargnął jakiś mężczyzna. Śmierciożerca. Szybkim krokiem podszedł do rodzeństwa i chwycił chłopaka za łokieć równocześnie wytrącając głowę Diany, która natychmiast się obudziła.
-Co się...- zaczęła dziewczyna, jednak i ją chwycił śmierciożerca i wyprowadził z pomieszczenia. Draco zaczął się rzucać krzycząc 'zostaw ją!' jednak śmierciożerca nie reagował. Po chwili już przerażone rodzeństwo było w salonie Malfoy Manor, gdzie na podłodze przed Czarnym Panem klęczał Rowle.  Milcząca jak dotąd Diana, krzyknęła przestraszona, gdy śmierciożerca pchnął ją na podłogę, do stóp Czarnego Pana.
Draco natychmiast rzucił sie za siostrą i ją podniósł z posadzki. Sprawdził szybko czy nic jej się nie stało. Wiedział co się szykuje i czuł żal do samego siebie... znowu nie uda mu się jej obronić...
-Kocham cię, Dianka.- mruknął mocno przytulając siostrę. Nawet nie usłyszał jej odpowiedzi... ale to chyba było oczywiste co powiedziała, prawda?  Ja ciebie też, braciszku.
-Chodź tu Draco.- ku zdziwieniu nastolatków które spodziewały się tortury na Dianie, Czarny Pan dość przyjaznym tonem wyciągnął dłoń ku Draconowi. Chłopak niepewnie podszedł do niego z bólem serca puszczając siostrę, która poczuła się jeszcze grzej bez potrzebnego wsparcia swojego brata.- Wiesz, Draconie... Rowle bardzo mnie zawiódł. Pozwolił uciec Harry'emu Potterow- przy tym nazwisku i Dianie i Draconowi serce przez chwile przestało bić i spojrzeli ze zdziwieniem na swojego Pana.- Nie uważasz że zasługuje on karę?
-Ja...- zaczął jąkając się chłopak. Zauważył że Czarny Pan przypatruje się Dianie i w przypływie strachu szybko dodał- Tak, panie.
-To daj mu odczuć mój i swój gniew.- syknął Lord Voldemort podając Draconowi różdżkę- Znasz zaklęcie...- chłopak ze strachem spojrzał kolejno na Voldemorta, swoją siostrę oraz Rowle'a. Nie chciał tego robić. Nie chciał stać się tyranem na oczach siostry.- Nie dasz rady?- zakpił Czarny Pan. Spodziewał się takiej reakcji u tego młodego tchórza- To wytłumaczę ci to jaśniej.- skierował różdżkę na Dianę, która natychmiast upadła na podłogę wijąc się z bólu. Zaczęła czuć ogień na całym ciele rozprowadzający się od Mrocznego Znaku. Tak dawno nie czuła takiego bólu że niemal o nim zapomniała... 
-DIANA!- wrzasnął Draco, rzucając się do siostry i gładząc ją po włosach. Nie mógł uwierzyć że ten koszmar miał się powtórzyć. Zwrócił się do swojego pana, starając się równocześnie jakoś ochronić siostrę, która nadal kwiczała z bólu- Zrobię co będziesz chciał, tylko błagam pozwól jej odejść!
-To zrób to czego od ciebie wymagam, chłopcze.- wycedził Czarny Pan, zadowolony z siebie. Nie mógł uwierzyć ze aż tak łatwo zmusił go do posłuszeństwa. Draco od razu rzucił się po różdżkę i wycelował ją w Rowle'a. Tak strasznie chciał żeby Dianka przestała już płakać...
Jednak wówczas Rowle zaczął krzyczeć z bólu. Draco zrozumiał również że im głośniej krzyczał Rowle tym spokojniejsza stawała się Diana. Jednak, fakt że zadawał komuś taki ból, wykańczał go psychicznie. Miał w oczach łzy, ale wiedział jedno. Diana jest najważniejsza.
~*~
No hej hej, tu Dara ;> macie tu kolejny rozdział, z którego nie jestem dumna, ale no cóż. Następna notka to już będzie powrót do szkoły więc będzie lepiej! Aaah i za kilka dni zostanie edytowana zakładka 'bohaterowie'. No ale nie po to, napisałam tą wiadomość.
Z grubsza chodzi mi o to że wpadłam na pomysł, wywiadu z dwoma może trzema bohaterami bloga. Nie wiem tylko z które postacie chcecie poznać lepiej. Osobiście myślałam o Astorii, Adarze i Dafne, ponieważ są to ciekawe i dość tajemnicze postacie, ale lepiej żebyście to wy wybrali. Biorę pod uwagę zarówno komentarze jak i 
Do następnej notki kochani!
Adara.

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 4

Nie mam pojęcia co sie ze mną stało
coś pozmieniało światłość w ciemność - Zeus
-ONA ZA NIEGO WYCHODZI!- wrzasnął Zabini wchodząc do pokoju Dafne. Z zaskoczeniem zobaczył że nastolatka pakuje się do jednej walizki. Niemal zapominając o swojej złości, stanął jak wyryty w przejściu.- Co ty robisz?
-Pakuje się, nie widać?- odparła, wkładając bluzki do walizki w między czasie czytając list od Larsa.
-Ale po co?
-Wyprowadzam się do domu Carter*. - odparła, kończąc czytać list. -Tak w ogóle to dzięki za informację że to tam spędziłeś pierwszy weekend wakacji, miło nie powiem.
-Odpuść sobie, dobra? - warknął Blaise.- Sama wolałaś zostać w domu.
-Yyy, bo nie wiedziałam że wy na serio to planujecie?- zapytała sarkastycznie- Nie wiedziałam że jesteście tacy głupi by tam zamieszkać. Ale jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
-Aha, dlatego  będziesz się na mnie wyżywała?
-Ja się na nikim nie wyżywam, tak?!- krzyknęła zirytowana już nastolatka- To ty mi włazisz do pokoju i zachowujesz się jak jakaś przybłęda! Idź odwiedź Davis, swoją matkę albo paczkę u Carter! Tak, Diana ma ślub z tego co mi ostatnio mówiła to jeszcze w te wakacje. 
-Posłuchaj mnie ty...
-W moim własnym domu, masz zamiar mnie wyzywać?
-A co? Tatusia zawołasz?- a po chwili dodał, niewyraźnie. - Kuźwa.
-Taki z ciebie facet że nawet kuźwa dobrze nie powiesz.- odparła ze śmiechem Dafne. Rozśmieszył ją.
-Bo nie jestem świnią!
Dziewczyna spojrzała na niego. Miał całą czerwoną twarz z nerwów.
-No tego bym nie powiedziała.- wymamrotała, próbując nie wybuchnąć śmiechem.- No nic. Schodź mi z drogi Zabini.- warknęła odpychając go i natychmiast wchodząc o kominka. Po chwili zniknęła w zielonych płomieniach.
Blaise patrzył się w miejsce w którym jeszcze przed chwilą zniknęła jego... być może już dawna przyjaciółka. 
-Pan Parkinson umarł.- Zabini usłyszał za plecami głos młodszej siostry Dafne. Obejrzał się  i popatrzył na Astorię. Stała parta o futrynę z rękoma na piersiach. Miała na sobie białą sukienkę a brązowe włosy spięte w kok. Dziewczyna zmieniła się podczas tych wakacji. Urosła a jej twarz nabrała dojrzalszego wyrazu. Twarz młodszej z sióstr zaczęła dorównywać jej intelektowi.- Lyra miała próbę samobójczą a Lars ma jakieś problemy w Niemczech ze śmierciożercami. 
-Z Lyrą już dobrze?- zapytał tak dla upewnienia Blaise. Sam nie wiedział czemu ale Astoria działała na niego uspokajająco. 
-Tak.- odpowiedziała cicho. Zapanowała niezręczna dla Zabiniego cisza. Zawsze miał o czym rozmawiać z dziewczynami, jednak nie z Astorią. Ona oraz jej siostra były jedynymi dziewczynami które oparły się jego urokowi. Co prawda kiedyś był przez tydzień z Dafne, jednak okazało się że powiedzonko 'swój swego warty' nie pomogło im w ułożeniu dłuższej relacji. Ale Astoria? Za nią tak na prawdę nigdy się nawet nie brał. Może dlatego bo była ona taka... niewinna. Była chyba ostatnią dziewczyną jaką znał, która by zasłużyła na łzy z jego powodu. Była dla wszystkich jak młodsza siostra. No bo... niby kto chciałby ją skrzywdzić?
-Dzięki, w wojsku nic do mnie nie dochodzi.
-Spoko.- odpowiedziała wymijająco. Dla niej cisza nie była czymś krępującym. Przed przyjaźnią z Leną, była stanowczo samotnikiem. Jednak po chwili przerwała milczenie, wyczuwajac że Diabeł lada chwila opuści pomieszczenie więc chciała szybko wykorzystać jego obecność.-  Wiesz Blaise... jak się kogoś kocha chce się jego szczęścia.
Widząc że Blaise do końca nie rozumie jej słowa, delikatnie się uśmiechnęła. Chyba po raz pierwszy z ironią. 
-Pa, Blaise.- dodała jeszcze, po czym zniknęła pokoju obok. 
~*~
Zabini zniesmaczony wszedł do mugolskiej kamienicy mieszkaniowej we wschodniej części Londynu. Wszedł po schodach na drugie piętro i zadzwonił dzwonkiem do mieszkania numer 5. Nie wierzył jak Tracey mogła mieszkać w mugolskiej dzielnicy.
Po paru chwilach drzwi otworzyła mu jego dziewczyna.  Miała na sobie szarą bluzkę z logo ulubionej kapeli oraz jeansy.  Widząc Zabiniego uniosła wysoko brwi. Był środek wakacji a on dopiero w tedy raczył ją odwiedzić?
-Cześć.- powiedział pochylając się nad nią i próbując ucałować w policzek. Ona go natychmiast odepchnęła. -Tęskniłem...- dodał.
-Za mną?- zapytała dla upewnienia- Teraz? 
-Byłem w wojsku, nie mogłem się z tobą skontaktować.- zaczął się tłumaczyć. Mówił tak do niej jeszcze długo, ale jakby do ściany. Dziewczyna nie odpowiadała, tylko patrzyła się na niego jak na obcego.- Chciałem, ale musiałem jeszcze...
-MOJA MAMA NIE ŻYJE!- zawołała nagle Tracey, wymachując energetycznie rękoma- Umarła, umarła, ona umarła! Nie mam nikogo! 
-Uspokój się...
-Czemu ona nie żyje? Czemu ja zostałam sama? Moja mama nie żyje...
-Wiem kim jest twój tata.- przerwał jej a Tracey po raz pierwszy zamilkła. Patrzyła na niego ze zdziwieniem. Chłopak chwycił ją za ramię i wszedł wraz z nią do mieszkania. 
Sam nie wiedział czego ma się spodziewać. Ale na pewno czegoś takiego. Mieszkanie miało w sumie trzy pomieszczenia. Jeden maleńki pokój z dość sporym łóżkiem, komódką i biurkiem. Drugie pomieszczenie było łazienką a trzecie salonem połączonym z kuchnią. Z masą mugolskiego sprzętu. Tak naprawdę jedynymi rzeczami była szafa w rogu salonu, która dziwnie się trzęsła oraz trzy poruszające się zdjęcia. Na jedynym była malutka Tracey, na drugim ona z mamą oraz fotografia pewnego młodzieńca. Na stolika przed sofą były również dwie różdżki. W pomieszczeniu było wiele pudeł. 
Zabini usiadł na sofie a koło niego Tracey. Dziewczyna patrzyła się na niego. Ciągle powtarzając jedno pytanie kim on jest?
Blaise nie wiedział jak miał jej wyznać prawdę. Znał ją już tak długo... już dawno temu Tracey powinna się dowiedzieć kim jest jej ojciec.  No ale... to nie było takie łatwe. To ją zmieni. Tracey już nigdy nie będzie taka jak kiedyś... ciężko mu było na sercu. A jeśli mu nie uwierzy? Przecież to było absurdalne. 
-Tom Riddle... on nim jest.
~*~
-Draco niech on przestanie tak krzyczeć...
-Zaraz przestanie... spokojnie, Dianka...
Krzyk z piwnicy torturowanego wytwórcy różdżek, doprowadzał już szesnastolatkę do białej gorączki. Dziewczyna wpadała w szał.
-Niech on przestanie...- błagała przez łzy.
~*~
Salon w domu państwa Weasley był pełny i nie dlatego że rodzice Fleur już zamieszkali Norę. W salonie byli najbardziej zaufani członkowie Zakonu Feniksa. 
Okazało się że Lyrze Parkinson jednak nie zależało aż tak na przyłączeniu się do ich grona, jak sądzili. Bardzo ich zdziwiła decyzja nastolatki.
-Może to nawet i lepiej.- odezwała się Tonks, jako pierwsza. Wszyscy na nią spojrzeli. Co ona mówiła? Przecież Lyra była im potrzebna- Tak sobie myślę... a może by zaciągnąć jakiegoś śmierciożerce do nas? Kogoś kto się waha? Ktoś kogo to męczy i nie daje korzyści?
-Kogo masz na myśli?- spytała Molly.
-A może by młodych Malfoyów?- zasugerowała Nimfadora.- I Draco i Diana... uważam że oboje są łatwi do zwerbowania...
-To zły pomysł.- przerwał jej Remus.
-Naprawdę myślisz że im to jest na rękę? Że są zadowoleni? Coś wątpię. Jeśli przekonamy Dracona że z nami są bezpieczni, natychmiast dołączy żeby chronić Dianę... jeśli zrozumie że może zapewnić jej bezpieczeństwo zrobi co tylko będziemy chcieli. Plus, Lyra w tedy do nas dołączy.
-Nie.- naciskał Remus. Nie uważał bliźniąt za osoby godne zaufania. To przez nich umarł Dumbledore. Skoro Snape okazał się być fałszywą gnidą... to tak naprawę nikomu nie można było ufać.
~*~
Diana siedziała sama na chodach które kierowały na piętro Malfoy Manor. Czekała na Severusa Snape'a. Miała dość  tego że nikt nie traktował ją poważnie. Nikt nie chciał powiedzieć co się dzieje na zewnątrz, jak jest w Ministerstwie Magii, co pisze Prorok Codzienny, czy ona i Draco zostali już wydaleni z Hogwartu, co u Dafne, Lyrt, Larsa, Notta, kogokolwiek.  
Nic.
W końcu usłyszała jak wielkie dębowe drzwi ich posiadłości się otwierają. Szybko  zbiegła na dół
~*~
-Ale ona wie co Lyra czuje, sama chciała się zabić i to w ten sam sposób.
-Ostatnio jak Pansy zachciało się tu ją zaprosić, to Blaise wstąpił do wojska
-Ale Zabiniego tu nie ma, kto by niby miałby się stąd, wynosić myśl co mówisz Carter.
-To ty nagle tu włazisz i się rządzisz!  Kto cię tu zapraszał!?
-Posłuchaj mnie, blondynko.- warknęła zdenerwowana już dziewczyna- W przeciwieństwie do twojej mamusi i tatusia, moi bardzo długo mieli mnie w dupie. Sama się wychowałam, wiec nie myśl sobie że pozwolę sobie żeby jakaś królewna z miasta tak się do mnie zwracała, rozumiesz?-  Kate Carter założyła ręce na piersi i prychnęła zarozumiale. Odwróciła się obrażona od Dafne i chciała odejść , jednak brunetka chwyciła ją za ramie i gwałtownie do siebie przyciągnęła tak, by Kate spojrzała jej w oczy- Rozumiesz?
-Puść mnie...
-Rozumiesz, czy nie?
-Rozumiem, puść bo boli.- Gdy Dafne ją puściła, Carter zmierzyła wściekłym wzrokiem. Niby były u niej, ale wiedziała że przyjaciele w razie sporu stanowczo poprą Dafne. -Czyli że chcesz tu zamieszkać?
-A co pokoju wolnego nie masz?
Uderzyła w najczulszy punkt każdej arystokratki. Majętność.
-Żebyś wiedziała że mam.  to kilka, możesz sobie wybrać. 
-No to świetnie. Ale posłuchaj mnie królewno. Nie myśl sobie że przyjechałam tu ze względu na ciebie, czy żeby spędzić czas z Pansy. Uwierz mi że to dla mnie praktycznie żadna przyjemność. Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na Lyrę. Bo ani ty, ani ja ani Pansy ani nikt w tym syfie nie wie co oznacza próba samobójcza albo strata rodzica.  A Diana miała i próbę samobójcza i straciła Adara, a obie wiemy że była dla niej matką. I TYLKO Diana dojdzie do niej rozumiesz mnie?
-Mhm.- odpowiedziała ze złością w głosie Carter. Znała Dafne ze szkoły i wiedziała już jak będzie wyglądało jej życie w tym mieszkaniu. Będzie wybrzydzała przy jedzeniu, głośno mówiła i nie będzie już takiej atmosfery... wiedziała że Dafne rozwali cały dom do góry nogami.
Gdy panna Greengrans sarkastycznie się uśmiechnęła i odeszła, Carter poczuła wzrastającą odwagę na odpyskowanie brunetce. Jednak nic nie powiedziała.
Dafne poszła prosto do pokoju Lyry, która tego samego ranka wróciła. Bez pukania weszła do pokoju przyjaciółki, która leżała na łóżku i patrzyła się tępo na ścianę. Wiedziała że to absolutnie jest nie jest moment na pogawędkę. Po prostu przy niej usiadła.
~*~
No siemka
Sorry że tak długo się nie odzywałam, ale chyba sama rozumiesz że to nie były dobre chwile na ploteczki przyjaciółek. 
Nie wiem czy zostałaś o tym poinformowana, ale ojciec Lyry zmarł a ona zrobiła to samo co ty w Wigilię. Chyba obie zdajemy sobie sprawę z tego że niezbyt nadaje się do pocieszania, a Ty wiesz przez co Lyra przechodzi, uważam że nikt tak jak Ty jej nie pomożesz. Wbij do domu Carter (nie jest z nią aż tak źle, nie martw się). Ona mieszka w Mayfair na Oxford Street 5, łatwo jest trafić otworzyłam już kominek dla Ciebie.
Ps. Draco już wie.
Dafne.
~*~
Diana stała na holu na piętrze  patrzyła się na dwóch postawnych czarodziei którzy wnosili dwie myślodsiewnie i dwie szafki z flakonikami.
-Gdzie dać tą, panienko?- zapytał jeden z mężczyzn patrząc na samotnie stojącą dziewczynę.
-Sama nie wiem…- przyznała się blondynka. Prawda była taka że obie były identyczne.- Niech pan da tą do mnie.- postanowiła w końcu. Mężczyzna wykonał jej prośbę a gdy Diana rzuciła krótkie ‘dziękuję’ szybko zamknęła drzwi. Chwyciła pierwszą lepszą fiolkę, chcąc zanurzyć się w wirze wspomnień.
Wylądowała w dobrze znanym jej miejscu. Dormitorium Dracona. Ktoś był za kotarą jego łóżka. Podeszła do łóżka, słysząc ciche jęki. Z każdą sekundą czuła się coraz bardziej niezręcznie. Niemal od razu wyczuła co się dzieje na posłaniu brata, nawet chciała od razu wrócić jednak zobaczyła bluzkę Lyry na podłodze. Gdy wsłuchała się, usłyszała głos Lyry.  Gdy tylko zauważyła że jedna z zasłon nie jest dociągnięta do końca. Podeszła i spojrzała przez szparę, do końca nie wiedząc czy chcę zobaczyć co się tam dzieje.
Na skraju łóżka siedział Draco całując po szyi Lyrę, która siedziała na nim okrakiem. Gdy Diana tylko zauważyła że Parkinson nie ma na sobie ubrań, natychmiast wyszła ze wspomnienia.
-Cholera.- powiedziała sama do siebie Diana patrząc się tępo w ścianę. W tej samej chwili Draco wszedł do pokoju siostry, trzymając w dłoni jakiś list.
-Jedziemy do domu Carter.
~*~
-Draco, to nie jest dobry pomysł.
-Przecież sama tyle gadałaś o tym, że chcesz ich zobaczyć- zirytował się siedemnastolatek. Nie dość że targał ze sobą bagaż zarówno swój i siostry, to jeszcze musiał jej wysłuchiwać. Oczywiście największy kawałek pokonali na miotłach, jednak gdy zobaczył że Diana traci równowagę, postanowił dwa ostatnie kilometry pokonać pieszo. Mimo próśb Diany to on nosił jej bagaż. Wiedział że tak będzie szybciej a nie mógł doczekać się chwili gdy zobaczy Lyrę.
-To tu?- zapytała patrząc na ładną kamienicę. Pokiwał głową, targając po schodach walizki. Wiedział że muszę się śpieszyć, aby nikt ich nie zobaczył. Ku zdziwieniu Dracona, drzwi otworzono niemal natychmiast w nich stała Dafne.-
-Właźcie szybko.-  powiedziała otwierając na oścież drzwi. Gdy bliźnięta już się rozglądały po holu, jak najszybciej zamknęła drzwi i utkwiła wzrok w wpatrzoną w nią Dianę.- Hej.
-Tęskniłam.- odparła blondynka drżącym głosem Diana. Dafne w przeciwieństwie do Diany wyglądała tak jak zawsze. Miała na sobie wysokie kremowe trampki, ciemno jeansowe, krótkie i podarte spodenki, granatową bokserkę oraz różową koszulę z krótkim rękawkiem, rozpinaną w fioletową kratę. Widać było że śpi dobrze, choć była dość blada, a jej brązowe włosy, sięgające łopatek były idealnie rozczesane. Diana nigdy nie pomyślałaby że panna Greengrass właśnie się ukrywa, z dala od cywilizowanego świata. Miała oczywiście w dłoni papierosa. Natomiast Diany nie szło poznać. Dafne myślała że jej przyjaciółka wyglądała źle już w Hogwarcie, ale wówczas było o wiele gorzej. We blond włosach miała kołtuny, oczy straciły wszelki wyraz, policzki opadła a wory pod oczami były o wiele bardziej widoczne na śmiertelnie bladej twarzy. Ale najbardziej zdziwiła ją ciemnozielona bluza z kapturem i długimi rękawkami. Dafne już wyczuwała co się kryje za rękawami.
Mimo przyjaźni która łączyła obie dziewczyny, wówczas była między nimi jakiś  nieprzyjemny mur, któr po paru sekundach przerwała Dafne.
-No chodź tu.- mruknęła, przytulając przyjaciółkę. Ku swoim zdziwieniu zobaczyła że Diana nie odwzajemniła tego gestu. Wręcz ją odepchnęła.-Dianka… no coś ty…
-Gdzie będę spała?- zapytała szybko dziewczyna, unikając jej wzroku.
-Schodami, drugi pokój na lewo.- odparła nadal zdziwiona Dafne.
-Dianka, idź zaraz przyniosę ci walizkę.- dodał szybko Draco, obejmując siostrę i delikatnie pchając siostrę w stronę schodów. Ta wspięła się na nich na piętro, a wówczas Draco szybko zwrócił się do Dafne.
-Torturował ją.- Dafne zrobiła jeszcze większe oczy- Uznał że ona wie co u Davis i kazał jej mówić… a ona nic nie wie.
-Czemu jej nie powiedziałeś?
-A myślisz że by mi uwierzyła? Że pół sierota jest córką Czarnego Pana? Poza tym… sama mówiłaś że dość się nacierpiała przez Tracey.
-Co on jej robił?- dopytywała się Dafne.
-Cruciatus… groził jej, coś mówiła o wężu… od jakiegoś miesiąca już taka jest.- odpowiadał bez większych emocji Draco.- Musimy się nią zająć… ja nie chcę żeby ona taka była…
~*~
-Idź stąd.- przerwała monolog Diany, Lyra. Blondynka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
-Proszę?
-Wynoś się z mojego pokoju.- warknęła Parkinson, czując że złość która w niej tkwiła od śmierci ojca, musi wreszcie się ulotnić. Już czuła że wyżyje się na Dianie.- Nic nie wiesz o życiu.  Nic o lojalności, o ryzyku, NIC! Nigdy nie musiałaś nadstawiać karku, zawsze dostawałaś to co chciałaś, jesteś nietolerancyjną, rozpieszczoną księżniczką! Nic nie szanujesz, na nic nie musiałaś pracować! Nie szanujesz ludzi! Nigdy nie kogo nie straciłaś! Nigdy nic cię tak nie zraniło…
-A Adara?- weszła w jej słowo zdenerwowana już Diana.- Zabił ją! Zabił jedyną bliską mi osobę! Jedyną która zawsze była przy mnie! Przy tobie też, a nawet na pogrzeb nie przyszłaś! I ty mi będziesz mówiła o lojalności?  Poradziłabyś sobie bez Dary? Nie! Co ja ci zrobiłam, że o całe zło obwiniasz mnie?! Cokolwiek złego się nie stanie, wypominasz mi wszystkie błędy w każdym moim zachowaniu widzisz złą stronę!
-Bo ciągle popełniasz te same błędy! Te same, na niczym się nie uczysz! Nadal jesteś tak samo słaba i naiwna! Czemu się tniesz? Myślisz że tego nie widać? Jest tak ciepło a ty wszędzie biegasz w długim rękawku. Przecież tego chciałaś, być jedna z nich wiec czemu tak się nad sobą użalasz nad sobą?!
-Bo nie wiedziałam że mój brat będzie na tym cierpiał! Nie wiedziałam że to tak trudne!
-Bo myślisz tylko o sobie!
Zabolało.
-JA MYŚLE TYLKO O SOBIE!?- wydarła się na cały głos Diana, cała czerwona- JA?! I co może z własnej arogancji poszłam Z NIM do łóżka?!
-To była twoja decyzja! Nie musiałaś tego robić!
-Musiałam! Myślisz że to było dla mnie przyjemne?! Myślisz że zrobiłam to dla przyjemności? Gdyby nie to, mój brat  nie żyłby już od świąt! Zrobiłam do la niego! Kochałam się z Czarnym Panem tylko dlatego bo wszystko zrobię dla brata!
Lyra wściekłym wzrokiem zmierzyła Dianę.
-Sprzedałaś się w wieku piętnastu lat,  nie wmówisz mi że współżycie tak cię zabolało.
-Ale z miłości! A nie z przymusu! A poza tym, skoro tak mówisz o lojalności i szczerości , to może przyznasz mi się co robiłaś z moim bratem w jego dormitorium, kilka miesięcy temu? Ja ci się przyznałam po mojej nocy z Blaisem. Bo tak rozumiem szczerość w przyjaźni.
-Skąd ty to wiesz?- zapytała po chwili Lyra- POWIEDZIAŁ CI?
-Nic mi nie powiedział.- odparła, równie zła Diana- Przywieźli nam myślodsiewnie z Hogwartu. Pomyliłam jego szafkę z moją. Czemu mi się nie przyznałaś?
-Co cię to obchodzi? Przecież ty masz Gerda.
-TAK! NAJLEPIEJ!- wrzasnęła ponownie Malfoyówna- Wypominajcie mi że się zakochałam, akurat w tedy gdy Blaise sobie o mnie przypomniał!
-Nie! To ty powinnaś uszanować to że on cię kocha!
-Kocha Davis!
-Kocha ciebie idiotko! A ty zamiast…
- Czemu nikt nie latał za nim gdy wybrał Tracey, czemu nikt nie mówił o moich uczuciach?! Czemu w tedy każdy miał to w nosie? A gdy Blaise się odezwał to nagle ja jestem tą złą! Jestem z Gerdem bo kocham, jestem z Gerdem bo…
-Bo ojciec ci kazał znaleźć męża.  Tylko dlatego z nim jesteś.
-Jestem bo do siebie pasujemy!
-Taa? Spójrz na to.- pokazała jej, zdjęcie narzeczonych- Widzisz? Wy do siebie nie pasujecie! Jeszcze to jego nein, ja jejku, no! Albo Ich lebie du, nawet to brzmi jak rozkaz rozstrzelania! Dalej czekałabyś na Blaise gdyby nie to że musiałaś sobie kogoś znaleźć…
-Ale jestem, z nim, musicie to zrozumieć!
-Jakbyś chciała , to byś walczyła o swoje uczucia!
-Żeby mnie wydziedziczyli? Gdzie ja w tedy znajdę prace? Będę skończona. Kocham Gerda i z nim będę.
-Jesteś głupia…
-Walczę o siebie! Ty też powinnaś!
-O nie, ja walczę o przyjaciół! Poświęcam się dla nich!
-Tak samo jak ja za mojego brata! Przeżyłam dokładnie to samo co ty!
-Nie kłam, Diana.- wyśmiała ją Lyra.
- Też musiałam poświecić się dla bliskiej osoby, też chciałam się zabić, też mi było ciężko, różnica między nami jest taka że ty masz wybór! Ja nie.
-To o niego zawalcz, idiotko! Tak jak ja! Blaise wyniósł się stad wyniósł jak tylko usłyszał że ty i Gerd możecie się tu pojawić…
-Tak wiem. Odwiedził mnie i zwyzywał. – postanowiła ją poinformować. Atmosfera była okropna. Dziewczyny po raz pierwszy się aż tak pokłóciły.
-Po prostu był szczery.-uznała brunetka.
-Nazwał mnie dziwką i ociekają fałszem szmatą. I wiesz co? Mam dość.
-Ja też!
-Przestań mi przerywać!Zaryzykowałam, zmieniłam datę ślubu tylko dlatego żeby móc ci pomóc. A ty wychodzisz do mnie z ryjem. A skoro już tak sobie wypominamy wszystko, to powiedz mi czemu podczas całej szóstej klasy ani razu nie zapytałaś się jak na misji? I ani razu nie chciałaś ze mną porozmawiać na temat cięć? I wiesz co? Jakbym mogła, to jeszcze raz powtórzyłabym Boże Narodzenie, jakbym tylko mogła polepszyć sytuację z Draconem.
-Cholera, ludzie chcą spać.- do pokoju weszła Dafne w swojej piżamie i szarym, śliskim szlafroczku. Spojrzała na kłócące się przyjaciółki- Miałyście pogadać.
-Nie potrzebuje litości.- odparła wściekła Lyra- Na jaką cholerę ja na mnie nasłałaś?
-Sama chciałam ci pomóc.- zwróciła się do niej oburzona Diana.
-A mogę wiedzieć po co?
-Żebyś się w sobie tak nie zamknęła, jak ja po mojej próbie samobójczej!
-Uspokójcie się, bo ludzi pobudzicie.- syknęła Dafne. Ściągnięcie Diany było jej pomysłem i chciała by to wypaliło i aby nikt a szczególnie Carter nie kwestionowała jej pomysłu- Czemu na nią naskoczyłaś?
Dziwnie czuła się wypowiadając te słowa. Zazwyczaj to ona się z kimś kłóciła a to Diana lub Lyra zadawały tego typu pytania. Role się odwróciły, niestety na niekorzyść Dafne, która znacznie wolała kłócić się niż godzić się z kimś, a co dopiero innych.
-Bo to moje życie i moje problemy.- odparła Lyra zakładając ręce na piersi. Nie chciała by nikt się nad nią litował.
-Uznałaś że nigdy nic nie przeżyłam i Blaise miał racje wyzywając mnie od szmat!- dodała natychmiast Diana.
-Serio tak cię nazwał?- zdziwiła się Dafne, odbiegając od tematu. Nie mogła uwierzyć że chłopak który ponoć ją kiedyś kochał, wówczas tak bardzo obraził. Dafne, specjalnie nie ruszało jak słyszała takie epitety w swoim kierunku jednak wiedziała ze Dianę to na pewno zabolało.- Nie przyznał mi się… Ale nie martw się, kiedyś bardziej cię obrażano.
-Taak? A jak?
-Jego dziewczyną. Idź zażyj leki.- powiedziała Greengrass przytulając Dianę i pokazując jej brodą drzwi. Gdy blondynka wyszła, od razu zwróciła się, do Lyry- Mi tez masz coś cennego do powiedzenia?
-Teraz będziesz po jej stronie?
-Po niczyjej nie jestem, ale jakim prawem wypomniałaś jej Blaise i Gerda? Mały cyrk zrobiłaś gdy się dowiedziałaś?
-Ale o co ci tak właściwie chodzi? Wygarnęłam jej prawdę tak jak ty jej, mi i wszystkim innym!
-Ale nigdy nie wypomniałam Josha! Obstawiam że ona tobie też nie. Sorry Lyra, nie mówię że ja jestem święta albo Diana, bo obie zrobiłyśmy w cholerę złego ale nie wypominamy ci twoich zawodów miłosnych, bo tego się nie robi w przyjaźni!
-Czy ja wam  zabraniam wypominać mi błędów?

-I wypominamy.- powiedziała ciężko Dafne- Chodź spać, póki jest ciemno.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 3

Ten post, może być dla was dość... kontrowersyjny. Po pierwsze, z góry uprzedzam że znaczna część rozdziału, jest niemal żywcem wzięta z oryginału J.K Rowling, a po drugie wprowadziłam tu cytaty z polskiego rapu, konkretnie z kawałka Kraszy 'o niej o nim 2'! Dodatkowo: uzupełniłam pod stronę o tytule 'zwiastun i szablon'.
~*~
Rozmawiamy ze sobą coraz mniej bardziej chciwi

Jakby ktoś pomiędzy nami porozstawiał szyby

Diana siedziała koło swojego brata oraz nieznanego jej z nazwiska śmierciożercy w salonie w Malfoy Manor. W miejscu na którym zazwyczaj siadał Lucjusz Malfoy, tym razem zasiadał Czarny Pan.
Salon był pełen ludzi, siedzących w milczeniu przy długim, ozdobnym stole. Resztę
mebli odsunięto w nieładzie pod ściany. Jedynym źródłem światła był ogień buzujący w
marmurowym kominku, nad którym wisiało ciężkie zwierciadło w pozłacanej ramie. Snape i
Yaxley zatrzymali się w progu, oswajając się z panującym tu mrokiem, i dopiero po chwili
ujrzeli najbardziej zdumiewający fragment roztaczającej się przed nimi sceny: nieruchomą
postać unoszącą się głową w dół nad stołem i obracającą się powoli, jakby wisiała na
niewidzialnej linie. Jej zarys odbijał się w zwierciadle i w wypolerowanym blacie stołu. Nikt
nie zwracał na nią uwagi, tylko blady młodzieniec, siedzący pod nią, najwyraźniej nie mógł
się powstrzymać, by co chwila nie zerknąć na nią ukradkiem. Natomiast jego bliźniacza siostra wpatrywała się w postać jak zahipnotyzowana. Snape dostrzegł jak Draco chwyta siostrę za dłoń, a ta przenosi wzrok na niego, wypełniając jego niemą prośbę. Aby już nie patrzyła na tego wiszącego trupa.
- Yaxley, Snape - rozległ się donośny, wysoki głos od szczytu stołu. - Prawie się
spóźniliście.
Ten, który wypowiedział te słowa, siedział na tle marmurowego kominka, więc z
początku nowo przybyli widzieli tylko ciemną sylwetkę. Dopiero kiedy podeszli bliżej,
zajaśniała w mroku jego bezwłosa twarz, przywodząca na myśl głowę węża, z wąskimi
szparami zamiast nozdrzy i jarzącymi się czerwienią oczami o pionowych źrenicach. Była tak
blada, że wydawała się jaśnieć perłową poświatą.
- Tutaj, Severusie - rzekł Voldemort, wskazując krzesło po swojej lewej stronie. - Yaxley,
ty obok Dołohowa.
Zajęli wskazane miejsca. Yaxley mijając krzesło na którym siedziała Diana, zamruczał. Na tyle cicho by usłyszała to jedynie dziewczyna. Panna Malfoy spojrzała ukradkiem na Yaxleya, który ku  jej zniesmaczeniu, pożerał wzrokiem jej uda. Usiadł dwa krzesła dalej od Diany a Snape patrzył z niesmakiem na zachowanie jego znajomego. Spojrzał z nutką troski w wzroku na blade i zmęczone rodzeństwo. Czuł się niekomfortowo ponieważ wyczuł na sobie spojrzenia większości zgromadzonych i to
do niego zwrócił się najpierw Voldemort.
- No więc?
- Panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z jego obecnej kryjówki. W
przyszłą sobotę, gdy zapadnie noc.
Jego słowa wzbudziły w obecnych wyczuwalną emocję; jedni znieruchomieli, inni
poruszyli się niespokojnie. Wszyscy wpatrywali się w Snape’a i Voldemorta.
Rodzeństwo spojrzało ukradkiem ku sobie. A wiec o to chodziło? O przenoszenie Pottera z jednej kryjówki do drugiej? Ale... po co...
Chcą go w tedy zabić pomyślała z delikatnym strachem Diana.
- W sobotę... gdy zapadnie noc - powtórzył Voldemort.
Czerwone oczy wpatrywały się w czarne oczy Snape'a z taką intensywnością, że
niektórzy odwrócili głowy w bok, jakby się bali, że spopieli ich żar tego spojrzenia. Snape nie
opuścił jednak głowy, patrzył spokojnie w twarz Voldemorta, a ten po dłuższej chwili
wykrzywił wargi w grymasie, który miał być chyba uśmiechem.- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta informacja pochodzi...
- Ze źródła, o którym rozmawialiśmy - odrzekł Snape.
- Panie!
To Yaxley wychylił się spoza stołu, wpatrzony w Voldemorta i Snape’a. Wszystkie oczy
zwróciły się ku niemu.
- Panie, ja słyszałem coś innego. - Urwał, ale Voldemort milczał, więc po chwili ciągnął
dalej: - Auror Dawlish zdradził mi, że Pottera przeniosą dopiero trzydziestego, w noc
poprzedzającą jego siedemnaste urodziny.
Snape uśmiechnął się.
- Według mojego źródła zamierzają nam podsunąć fałszywy trop. To pewnie właśnie ta
informacja. Sądzę, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundus. I to nie po raz pierwszy.
Wiadomo, że mu nie ufają.
- Zapewniam cię, panie, że Dawlish był tego absolutnie pewny - powiedział Yaxley.
- Jak każdy pod działaniem Confundusa - wyrwało się Dianie. Przecież to było oczywiste... Każdy na nią spojrzał z zaskoczeniem. Wydawała się być wystraszona, milczała zawsze przy spotkaniach w kręgu.  Skąd ta nagła odwaga?
Dziewczyna w chwili gdy zorientowała się, że wypowiedziała swoją myśl na głos, delikatnie zarumieniła się i spuściła wzrok. Draco jeszcze mocniej chwycił jej dłoń, dodając siostrze tym  tyle otuchy, ile tylko był w stanie. Lucjusz i Narcyza, spojrzeli na córkę wielkimi oczami, obaj wypowiadając nieme dwa słowa: Diano, milcz.
-Dokładnie.- przytaknął jej Voldemort. Panna Malfoy spojrzała na swojego Pana. O się do niej... uśmiechnął. Przecież parę dni wcześniej torturował ją jak psa!
 - I zapewniam ciebie, Yaxley, -wtrącił się Snape, chcąc jak najszybciej odwrócić uwagę zgromadzonych od małej blondynki- że Biuro Aurorów zostało już wyłączone z opieki nad HarrymPotterem. Zakon podejrzewa, że infiltrujemy ministerstwo.
- A więc Zakonowi w końcu udało się coś wyniuchać, tak? - odezwał się krępy
mężczyzna siedzący niedaleko Yaxleya, po czym parsknął zjadliwym chichotem, któremu
zawtórowano wzdłuż stołu.
Voldemort nie roześmiał się. Spojrzał w górę, na powoli obracające się nad stołem ciało.
Milczał, jakby pogrążony we własnych myślach. Draco wykorzystał nieuwagę Czarnego Pana, schylając głowę ku siostrze i szepcząc jak najciszej.
-Nic nie mów, póki cię nie pyta.
- Panie - ciągnął niezrażony tym wszystkim Yaxley, który podobnie jak reszta stołu, nie usłyszał słów Dracona - Dawlish twierdzi, że wprzeniesieniu chłopca wezmą udział wszyscy aurorzy...
Voldemort uniósł wielką, białą rękę i Yaxley natychmiast zamilkł, patrząc z zawiścią, jak
Czarny Pan zwraca się znowu do Snape’a.
- Dokąd zamierzają przenieść chłopaka?
- Do domu jednego z członków Zakonu - odrzekł Snape. - Według mojego źródła ten
dom będzie miał zapewnioną wszelką ochronę, na jaką stać Zakon i ministerstwo. Uważam,
że kiedy chłopak już tam się znajdzie, trudno go będzie stamtąd porwać, chyba że uda się nam
opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą i wykryć dość zabezpieczających dom zaklęć,
by przełamać resztę.
- Co ty na to, Yaxley? - zawołał od szczytu stołu Voldemort, a w jego czerwonych oczach
rozbłysł żar. - Uda nam się opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą?
Wszystkie oczy ponownie zwróciły się ku Yaxleyowi, który wyprostował ramiona.- Panie mój, mam dobrą wiadomość w tym względzie. Udało mi się... z trudem i
olbrzymim wysiłkiem... rzucić zaklęcie Imperius na Piusa Thicknesse’a.
Diana uniosła zawstydzony wzrok na blondyna. Te słowa wywarły duże wrażenie na siedzących w pobliżu, a jego sąsiad, Dołohow,
mężczyzna o podłużnej, wykrzywionej posępnym grymasem twarzy, poklepał go z uznaniem
po plecach.
- Tak, to dobra wiadomość - powiedział Voldemort - ale jeden Thicknesse to za mało.
Zanim zacznę działać, Scrimgeoura muszą otoczyć nasi ludzie. Wystarczy jeden nieudany
zamach na życie ministra, a będę musiał zaczynać wszystko od początku.
- To prawda... ale przecież wiesz, panie, że Thicknesse, jako szef Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ma regularne kontakty nie tylko z samym ministrem, ale
i z szefami pozostałych departamentów. Sądzę więc, że będzie całkiem łatwo, skoro już
mamy kontrolę nad tak wysoko postawionym urzędnikiem, podporządkować sobie innych,
tak by wszyscy działali na rzecz obalenia Scrimgeoura.
-Pod warunkiem, że nie zdemaskują Thicknesse’a, zanim przeciągnie resztę na naszą
stronę - wycedził Voldemort. - W każdym razie wydaje się mało prawdopodobne, bym przejął
ministerstwo przed przyszłą sobotą. Skoro nie możemy dosięgnąć chłopaka w jego nowej
kryjówce, musimy to zrobić, gdy będzie tam przenoszony.
A więc domysły Diany były słuszne W ten sposób chcieli uśmiercić Pottera.
- I są na to duże szanse, panie mój - powiedział Yaxley, najwidoczniej łaknący pochwały.
- Mamy już swoich ludzi w Departamencie Transportu. Jeśli Potter będzie się teleportował
albo użyje Sieci Fiuu, natychmiast się o tym dowiemy.
- Tego na pewno nie zrobi - odezwał się Snape. - Zakon wyklucza wszelką formę
transportu, która jest zarządzana lub kontrolowana przez ministerstwo. W ministerstwie nie
ufa nikomu.
- Tym lepiej - powiedział Voldemort. - Będzie musiał przedostać się do nowej kryjówki
bez użycia czarów. Łatwiej będzie go dopaść. - Znowu spojrzał na powoli obracające się w
powietrzu ciało. - I zrobię to osobiście. Za dużo już było pomyłek. Niektóre sam popełniłem.
To, że Potter wciąż żyje, jest w znacznie większej mierze skutkiem moich błędów niż jego
zwycięstw.
Zgromadzeni przy stole śmierciożercy wpatrywali się w Voldemorta z lękiem, jakby w
obawie, że każdy z nich może zostać obwiniony o to, że Harry Potter nadal żyje. Voldemort
zdawał się jednak zwracać bardziej do siebie niż do któregokolwiek z nich, wciąż wpatrując
się w wiszące nad nim ciało.
- Byłem nieostrożny, działałem pochopnie, za bardzo polegałem na szczęśliwych
przypadkach, a taka beztroska zwykle niweczy wszystkie plany, jeśli nie są przemyślane do końca. Ale teraz wiem już więcej. Zrozumiałem wiele spraw, których przedtem nie
pojmowałem. To ja muszę zabić Harry’ego Pottera. Ja sam. I uczynię to.
Jakby w odpowiedzi na te słowa rozległ się straszliwy, przeciągły jęk pełen rozpaczy i
bólu. Wielu z siedzących przy stole spojrzało ze strachem w dół, bo ów jęk zdawał się
dobywać spod ich stóp.
- Glizdogonie - rzekł Voldemort tym samym co uprzednio spokojnym, zadumanym
tonem, nie odwracając wzroku od obracającego się nad nim ciała - czy nie kazałem ci
dopilnować, żeby nasz więzień siedział cicho?
- Tak, p-panie - wyjąkał mizerny człeczyna, który skulił się na krześle tak, że prawie nie
było go widać zza stołu. Zsunął się z krzesła i wybiegł z pokoju, pozostawiając po sobie
smugę dziwnej srebrnej poświaty.
- A więc, jak powiedziałem - ciągnął Voldemort, spoglądając teraz na pełne napięcia
twarze swoich zwolenników - wiem już więcej. Na przykład to, że zanim uśmiercę Pottera,
będę musiał pożyczyć od któregoś z was różdżkę.
Otaczające go twarze zastygły w przerażeniu, jakby ich pan zażądał, by któryś z nich
oddał mu jedno ze swoich ramion.
Tylko nie moja... nie moja. myślała gorączkowo Diana, uświadamiając sobie że Czarny Pan, przechodzi blisko jej krzesła.
- Co, nie ma ochotników? - zadrwił Voldemort. - No cóż... Lucjuszu, tobie różdżka nie
będzie już potrzebna.
Lucjusz Malfoy drgnął. W blasku ognia twarz miał pożółkłą i woskowatą, z oczami
zapadniętymi w ciemne oczodoły.
Zarówno Diana jak i Draco, spojrzeli na ojca, nie wiedząc co mają robić. Na szczęście, oboje postanowili milczeć. Jednak oboje krzyczeli w myślach, nie zgadzając się na oddanie różdżki ojca. Przecież ona była w rodzie od wieków! Draco miał ja dostać w dniu swojego ślubu!
- Tak, panie? - zapytał ochrypłym głosem.
- Różdżka, Lucjuszu. Potrzebna mi twoja różdżka.
- Ja...
Malfoy zerknął na swoją żonę. Patrzyła przed siebie, równie blada jak on, ale wyczuł pod
stołem krótki uścisk jej szczupłych palców na swoim przegubie. Sięgnął za pazuchę,
wyciągnął różdżkę i podał ją Voldemortowi, który przyjrzał się jej z bliska.
- Co to jest?
- Wiąz, mój panie - wyszeptał Malfoy.
- A rdzeń?
- Smok... włókno smoczego serca.
- Świetnie - rzekł Voldemort, po czym wyjął swoją różdżkę i porównał długości.
Lucjusz Malfoy zrobił mimowolnie taki ruch, jakby oczekiwał, że Voldemort odda mu w
zamian swoją różdżkę. Nie uszło to uwadze Voldemorta, którego oczy rozszerzyły się
złowieszczo.- Mam ci dać swoją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
 Niektórzy parsknęli stłumionym śmiechem. Jednak dla Malfoyów ta sytuacja nie była, ani trochę zabawna.
- Podarowałem ci wolność, Lucjuszu, i jeszcze ci mało? Ale zauważyłem, że ostatnio
ciebie i twoją rodzinę coś gnębi... Cóż to takiego? Może moja obecność w twoim domu?
- Ależ skąd... nie... panie mój, przenigdy...
- Och, Lucjuszu, po co te kłamssstwa...
Jego głos zdawał się nadal syczeć w powietrzu, choć ohydne wargi przestały już się
poruszać. Ten i ów spośród śmierciożerców ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia, bo ów
syk narastał, a spod stołu dał się słyszeć stłumiony chrzęst, jakby coś ciężkiego sunęło po
podłodze. Dianie zebrało się na wymioty, słysząc jego ton.
Olbrzymi wąż grubości ludzkiego uda wynurzył się spod stołu i powoli wspinał na
krzesło Voldemorta, by w końcu spocząć na jego ramionach. Jego oczy, z pionowymi
szparkami zamiast źrenic, były nieruchome. Voldemort pogładził go długimi, szczupłymi
palcami, wciąż wpatrując się w Lucjusza Malfoya.
- Cóż takiego gnębi Malfoyów, pytam? Czym ich pokarał los? - (raczej za co, nas aż tak pokarał pomyślał Draco)- Czyż od wielu lat nie zarzekali się, że wyczekują mojego powrotu, mojego dojścia do władzy?
- Tak, mój panie, tak, tak - wybełkotał Lucjusz Malfoy, ocierając drżącą ręką pot
spływający na górną wargę. - Pragnęliśmy tego... pragniemy.
Siedząca po jego lewej stronie żona skinęła sztywno głową, nie patrząc na Voldemorta i
węża. Po prawej stronie jego syn Draco, który dotąd wpatrywał się w wiszące nad nim ciało,
zerknął na Voldemorta i szybko odwrócił wzrok, unikając z nim kontaktu. Diana natomiast z niedowierzaniem patrzyła na różdżkę ojca, którą Voldemort trzymał w dłoni.
- Panie mój - odezwała się siedząca nieco dalej ciemnowłosa kobieta głosem
nabrzmiałym emocją - to wielki zaszczyt gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. To
wielkie szczęście, większe nie mogło nas spotkać.
Siedziała obok swojej siostry, niepodobna do niej w niczym: Narcyza jasnowłosa,
sztywno wyprostowana i beznamiętna, Bellatriks ciemnowłosa, z oczami do połowy
przysłoniętymi ciężkimi powiekami, wychylona ku Voldemortowi, bo same słowa nie mogły
wyrazić jej tęsknoty za bliskością Czarnego Pana.
- Wielkie szczęście - powtórzył Voldemort, przechylając lekko głowę i przyglądając się
jej uważnie. - To wiele znaczy w twoich ustach, Bellatriks.
Zarumieniła się, a w jej oczach rozbłysły łzy szczęścia.
- Pan mój wie przecież, że mówię szczerą prawdę!
- Wielkie szczęście... nawet w porównaniu z tym, co wydarzyło się w waszej rodzinie w
tym tygodniu?
Przez chwilę patrzyła na niego zdumiona, z rozchylonymi ustami. Zresztą nie tylko ona, bo cała jej rodzina, była zdziwiona słowami swojego pana.
- Nie wiem, o czym mówisz, panie...
- Mówię o twojej siostrzenicy. I waszej, Lucjuszu i Narcyzo. Właśnie poślubiła
wilkołaka, Remusa Lupina. Musicie być bardzo dumni.
Wokół stołu wybuchły szydercze śmiechy. Diana poczuła jak wstyd ogarnia jej ciało i umysł. Wielu wychylało wykrzywione uciechą twarze, by wymienić znaczące spojrzenia, niektórzy uderzali pięściami w stół. Wielki wąż,wyraźnie zniesmaczony wrzawą, otworzył paszczę i zasyczał gniewnie, ale śmierciożercy niezwracali na niego uwagi, radując się z hańby Bellatriks i Malfoyów. Twarz Bellatriks, takjeszcze niedawno zarumieniona ze szczęścia, powlekła się purpurowymi plamami oburzenia.
- Panie, ona nie jest naszą siostrzenicą! - zawołała, przekrzykując wrzawę. - Dla nas... dla
Narcyzy i dla mnie... siostra przestała istnieć, odkąd poślubiła tego szlamę. Nie mamy nic
wspólnego ani z tym bękartem, jej córką, ani z żadnym zwierzakiem, którego poślubiła.
- A co ty powiesz, Draco? - zapytał Voldemort, a choć nie podniósł głosu, słychać go było
wyraźnie mimo gwizdów i szyderczych śmiechów, które wypełniły pokój. - Będziesz się
opiekował szczeniętami? Czy siostra cię ponownie wyręczy?
Zgromadzonych opanowała jeszcze większa wesołość. Przerażony Draco Malfoy spojrzał
na ojca, ale ten opuścił oczy, więc przeniósł wzrok na matkę, która nieznacznie potrząsnęła
głową, po czym znowu wlepiła martwe spojrzenie w przeciwległą ścianę. Chłopak nie mógł uwierzyć w brak reakcji rodziców. Na samym końcu spojrzał na siostrę, której wzrok był wlepiony w jej kolana. Stykneli się łokciami, chcąc być jak najbliżej ku sobie.
- Dość już - powiedział Voldemort, gładząc rozzłoszczonego węża. - Dość.
Śmiechy natychmiast ucichły.
- Niewiele naszych najstarszych rodów uniknęło tej zarazy - powiedział, podczas gdy
Bellatriks wciąż wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem, wstrzymując oddech. - Trzeba
przycinać gałęzie, by drzewo było zdrowe. Odcinać te, które mogą zarazić resztę.
- Tak, mój panie - wyszeptała Bellatriks, a jej oczy znowu nabrzmiały łzami
wdzięczności. - Gdy tylko nadarzy się sposobność!
- Wkrótce się nadarzy. A dotyczy to nie tylko waszej rodziny, ale i całego świata...
Wytniemy raka, który nas wyniszcza. Pozostaną tylko ci, w których płynie czysta krew
czarodziejów. Poza tym pragnę pogratulować Dianie, przyszłego ożenku.- dodał spoglądając na młodą Malfoyówną- Spójrz na mnie.- miał stanowczy ton, któremu dziewczyna uległa. Spojrzała w jego przerażające oczy- To wielkie szczęście, że wasz ród rozpowszechni się także w innych krajach. Twój narzeczony, na pewno okaże się niezwykle przydatny.
Te słowa tak zadziwiły Dianę, że ta zapomniała o strachu przed Czarnym Panem. O co chodziło? Co miał do tego wszystkiego Gerd? Opamiętała się w chwili gdy brat delikatnie szarpnął jej dłoń i ponownie utkwiła wzrok w swoich kolanach.
Voldemort uniósł różdżkę Lucjusza Malfoya, wycelował w powoli obracające się nad
stołem ciało i machnął nią krótko. Galo ożyło z jękiem i zaczęło się miotać, próbując się
uwolnić z niewidzialnych więzów.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie?Snape spojrzał na wiszącą głową w dół kobietę. Teraz patrzyli na nią wszyscy
śmierciożercy, jakby im nagle pozwolono okazać zaciekawienie. Gdy jej twarz obróciła się w
stronę bijącego z kominka blasku, zawołała ochrypłym głosem:
- Severusie! Pomóż mi!
- Och, tak - odrzekł Snape, gdy ciało znów się do niego odwróciło.
- A wy? - zapytał Voldemort bliźnięta, głaszcząc wolną ręką pysk węża.
Draco potrząsnął gwałtownie głową. Teraz, gdy kobieta odzyskała zmysły, nie był już w
stanie na nią spojrzeć. Diana ku zadowoleniu brata, nawet nie uniosła wzroku. Bała sie postaci, wiszącej nad jej głową.
- No, ale ty nie uczęszczałeś na jej lekcje - rzekł Voldemort. - Ci, którzy jej nie znają,
niech się dowiedzą, że gościmy dzisiaj Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Rozległy się ciche pomruki. Jakaś tęga, przysadzista kobieta z ostrymi zębami
zachichotała szyderczo.
- Taak... - wycedził Voldemort. - Profesor Burbage uczyła dzieci czarodziejów i
czarownic o mugolach... Mówiła im, że niewiele się od nas różnią...
Jeden ze śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage obróciła się ponownie
twarzą do Snape’a.
- Severusie... błagam... błagam...
- Milcz - powiedział Voldemort i jeszcze raz machnął krótko różdżką, a Charity ucichła,
jakby jej nagle zakneblowano usta, a Diana słysząc jej stęki, ponownie poczuła rosnące w niej mdłości. Niech to się już skoczy... - Nie poprzestając na zatruwaniu umysłów naszych dzieci,
profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym" namiętną
apologię szlam. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Tak, mamy spojrzeć łaskawym
okiem na tych złodziei naszej wiedzy i magii! Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to,
według niej, niezmiernie sprzyjająca okoliczność... niech wszyscy pomieszają się z
mugolami... tak, albo z wilkołakami...
Tym razem nikt się nie roześmiał; w głosie Voldemorta zbyt wyraźnie zabrzmiała
wściekłość i odraza. Charity Burbage po raz trzeci obróciła się twarzą do Snape’a, łzy
spływały jej z oczu we włosy. Snape przyglądał się beznamiętnie, jak znowu powoli odwraca
się od niego.
- Avada Kedavra.
Zielone światło.
Snape.
Draco.
Diana.
Dumbledore...
Wieża astronomiczna.
Pisk Diany.
Strach.
Wspomnienia wróciły.
Błysk zielonego światła rozświetlił najciemniejsze kąty pokoju. Charity runęła z głuchym
łoskotem na stół, który zadrżał i zatrzeszczał. Wielu śmierciożerców odchyliło się gwałtownie
do tyłu. Diana poczuła że już nie wytrzyma i straciła przytomność, równocześnie wymiotując a Draco spadł z krzesła, razem z kurczowo trzymającą go siostrą.- Nagini, obiad - powiedział cicho Voldemort, a wielki wąż zakołysał się i ześliznął z jego ramion na wypolerowany blat stołu.

~*~
-Nic nie mów następnym razem.- powiedział Draco, obejmując mocno siostrę w swojej sypialni. Już było po wszystkim.
-Obiecuje.- odparła cicho. Oboje tak siedzieli w ciszy kilka minut. Draco ciągle ruszał nogą i ciężko oddychał... jak zawsze gdy miał jakiś problem. Po pewnym, czasie cierpliwość Diany się zakończyła - Co cie gryzie?
Natychmiast dostała odpowiedź.
-On powiedział siostra cię ponownie wyręczy- zacytował słowa Voldemorta- Jak myślisz? O co mu chodziło?
-Ja... ja nie wiem Draco.- odparła zgodnie z prawdą Diana.
-Przecież sam wykonałem zadanie. To znaczy, ty mi nie pomagałaś w nim...
-No wiem... może myślał o tym że to ja wymyśliłam żeby wyczarować Mroczny Znak. Snape mu chyba o tym powiedział.
-Nie jestem pewny.
-Mi nic innego nie przychodzi.- odparła dość stanowczo blondynka.
-Mi też.
-Więc chyba, temat skończony.
Puściła brata z objęć i rzuciła się na poduszkę, dając mu tym samym do zrozumienia że tej nocy, będą spać u Dracona. Chłopak patrzył an zwinięta w kłębek siostrę i mruknął jeszcze.
-Zabini do mnie pisał. Dali mu jednodniowe wolne w wojsku. Ma nas odwiedzić jutro.
Zafundował jej tym bezsenną noc.
~*~
Następnego dnia rano, Diana biegała po całej swojej sypialni zaledwie w samych czarnych rajstopach i bieliźnie. Szukała jakiejś świeżej sukienki. Juz w myślała nad wyzwiskami jakie skieruje do swojego domowego skrzata, który nie wyprał ubrań Malfoyównej.
W końcu znalazła w jednej z komód, czarna sukienkę w szare kwiaty. Szybko ją założyła na siebie po czym włożyła tez baletki, które były dla niej niczym zwykłe pantofle. Chodziła w nich tylko po domu. 
Spojrzała do lustra, jednak nie na twarz. Tylko czy sukienka nie jest pomięta. Nie umiała sobie spojrzeć w oczy. Brzydziła się swoim odbiciem od dawna, ale od kiedy Snape uśmiercił Dumbledore'a , czuła się tak brudna jak nigdy dotąd. Spuściła wzrok i położyła się na łóżku. 
Jej fanatyzm śmierciożerstwem przygasł, już dobre pół roku temu ale w tedy... była rozdarta. Sama nie wiedziała czy chce aby Czarny Pan opanował ministerstwo. Z jednej strony, jak to się stanie już nie będzie musiała się ukrywać, będzie kontynuował naukę i ucieczka do Niemczech nie będzie konieczna. Ale jeśli Czarny Pan przegra... wówczas wyląduje w Azkabanie. 
-Dobry. - jej przemyślenia przerwał dobrze znany jej męski głos. Głos za którym była już stęskniona. Odwróciła twarz, siadając na łóżku. 
-Siemka Blaise.- odparła, patrząc na twarz Diabła. Miał na sobie czarne spodnie, biały podkoszulek i wojskową kurtkę. Najpierw w ogóle go nie poznała. Gdzie się pojawił ten Zabini w czarnym garniturze? 
Chłopak widząc że Malfoyówna, wcale nie wygląda tak źle, jak się tego spodziewał podszedł do niej i przytulił. Diana zaśmiała się, gdy Zabini chwycił ją w ramiona i obrócił w okół własnej osi. 
-Debil.- zaśmiała się, gdy chłopak ją puścił i spojrzał w zapuchnięte oczy.
- Tęskniłem.- odparł, poważniej. Diana poczuła, wzrastające ciśnienie między nimi więc zaproponowała whisky. Zabini zgodził się, a Diana zeszła do parteru po lód. On w tym czasie podszedł do biurka dziewczyny i przyjrzał się zdjęciom nad nim. Jego uwagę przykuło zdjęcie. Na nim był on, wraz z młodą panną Malfoy. Dziewczyna siedziała mu na kolanach, śmiejąc się. W jednej dłoni miała epapierosa, a drugą pokazywała kciuk w górę. Zdjęcie było wykonane w piątek klasie, na samym początku roku. W tedy gdy byli sobie najbliżsi. Pamiętał że jakieś dwa miesiące później, Diana wplątała się w półtora miesięczny chory związek z Richardem. Blaise pamiętał, jak razem z Draconem, pobili Richa, po tym jak dowiedzieli się co zrobił Diance.
Skupił się na swojej sylwetce na ruchomej fotografii. Mimo słabej jakości zdjęcia, widział swój wzrok na nim. Patrzył na uśmiech Diany z uwielbieniem. Pamiętał ten czas. Był gotowy wówczas na wszystko, byleby siostra jego przyjaciela, była blisko. Rękoma obejmował Dianę w talii, głaszcząc jej plecy jedną ręką. Mówił coś. 
Blaise nie mógł uwierzyć że Diana trzyma nadal to zdjęcie, jeszcze w tak widocznym miejscu. Przecież już nie łączyło ich nic więcej oprócz przyjaźni...
Oprócz tęsknoty.
Diana weszła do otwartego pokoju i napotkała Diabła, oglądającego zdjęcia nad jej biurkiem. Gdy podeszła nieco bliżej, zauważyła ze to ich wspólne zdjęcie tak przykuło jego uwagę.
Zabiniemu przypomniał się pewna piosenka. Zacytował ją cicho.
-Do końca życia obiecali sobie, że będą zawsze, widocznie chora miłość zamazała wyobraźnie. 
-Trzeba było nie wybierać Tracey.- odparła, odkładając tackę na biurko.
-Sytuacja z nią rozwijała się parę miesięcy, miałaś czas żeby zareagować.
-Ja... ja myślałam że to oczywiste.  Że wrócisz do mnie bo mnie kochasz... Widzisz świat jaśniej ,klasyka,co tu puste słowa czekać aż się odezwie,gdy będzie potrzebować. 
-Nie miałaś odwagi powiedzieć mu co czujesz? Może za parę lat to zrozumiesz.. A gdybyś tak go znalazła nieprzytomnego w pełni? Czy wtedy miałabyś odwagę by zaszeptać ze tęsknisz?
-Nie wiem...
-Przecież poza Tobą nie widział świata, pamiętasz tego chłopaka?Pamiętasz ile płakał?A te dni,noce razem,pamiętasz...
-Czekaj, czekaj.- przerwała jego monolog Diana, nie dowierzając własnym uszom- Ty... ty przeze mnie płakałeś? Czemu? Kiedy?
-Jak wybrałaś tego damskiego boksera... myślisz że to nie zabolało? Że dziewczyna moich marzeń, wybrała innego?
-Spałeś z każdą laską, jaka popadnie!- wypomniała mu urażona dziewczyna- Coś ty myślał, że wiecznie będę siedziała i czekała na ciebie? Myślałeś że ile będę to znosiła? 
-Tyle ile będzie trzeba.-mówił spokojnie, a piosenka nadal tkwiła mu w głowie. Tak idealnie pasowała do tej sytuacji- Jak zabierał Cie gdzieś,gdzie jeszcze nie był z nikim. Zaufał, pokochał, za serce chwycił.. W każdej chwili przecież stawał w Twojej obronie, nie dlatego,bo musiał,szedł tak pod sam koniec. Z tamtymi łączyło mnie tylko łózko. To ty byłaś tą jedyną...To było podłe, nie miało być tak przecież, do końca życia obiecał sobie jedną kobietę.
-Wyobraź sobie, że bolało mnie gdy widziałam jak całujesz się z każdą jaka się podwinie.  Tak mocno ranił cie, więc nie ma szans na to.
- Ale kochałem tylko ciebie.  Okazywałem ci to na każdy możliwy sposób. Nawet gdy byłaś już z Watsonem.
-A gdy zerwaliśmy? Tak trudno było ci powiedzieć że mnie kochasz?
-Ty byłaś w tedy taka... zimna. Oschła. Jak nigdy dotąd. Tknąć się nie dałaś. Pokazywałem ci że cie kocham... starałem sie przynajmniej... Jak klękał przed Tobą,prosząc o jedna szanse. Dlaczego wtedy Ty go mijałaś go z dystansem? Wiesz, naprawdę cie kochałem. Ale nie wiedziałem kiedy będziesz gotowa. Każdy wspólny dzień był wszystkim dla nich, każde z nich było wstanie za siebie zabić nie ma minuty,kiedy nie myśli o Tobie.. Dzisiaj już nie ma ich,są obcy sobie..
-PRZESTAŃ MI TO CYTOWAĆ!- wrzasnęła czując ogarniającą ją wściekłość- Też cię kochałam matole! Ty wiesz ile ja nocy przez ciebie nie przespałam!? Wiesz ile ryczałam?! Jak ty mogłeś spokojnie zasnąć z myślą że dziewczyna która by za Tobą w ogień skoczyła, leży trzecią noc pod rząd myśląc o tobie!? Jak mogłeś na moich oczach całować się z inną dziewczyną?! Ty wiesz że najpoważniejszy atak miałam, jak zobaczyłam was liżących się? Przez ciebie był mi tak trudno sobie kogoś znaleźć! Gdyby nie Gerd...
-Wy dalej jesteście razem?- przerwał jej ze zdziwieniem Zabini.
-No, przecież ślub bierzemy na wiosnę.
-Wy nadal jesteście zaręczeni?!
-A czego nie rozumiesz w słowie ślub? A poza tym, czy ja się drę o to że nadal jesteś z Davis?
Blaise patrzył się ze zdziwieniem na Malfoyówną. Ona tak na serio chciała być z tym starym dziadem?
-Przecież, jeszcze tak niedawno byłaś we mnie nieszczęśliwie zakochana. I to tak szczerze.
-To było trzy miesiące temu?- zapytała się sarkastycznie- Teraz kocham Gerda, chcę za niego wyjść i urodzić mu dziecko...
-Ty suko.- syknął, podchodząc do zaskoczonej dziewczyny i patrząc na nią  z góry- Ty skończona szmato...- poczuł jak ogarnia go złość. Przyszedł tu myśląc że dziewczyna zmądrzała i wycofała się z tego związku. A ona, nie dość że nadal jest z tym staruchem, to jeszcze mówi o wspólnej przyszłości? Co ona brała?- Ty rozumiesz czym jest miłość? Ja czekałem niemal rok, dopóki nie odwzajemnisz mojego uczucia. Kochałem cię jeszcze przed pocałunkiem na balu, ale nie wiedziałem jak ci wyznać swoje uczucie. Bałem się że mnie wyśmiejesz, zachowasz się tak jak wobec Weasleya. A podobasz mi się od zawsze. Czekałem półtora roku, aż na mnie zwrócisz uwagę.
-Zawsze cię kochałam...
-To co robisz z Fussem!? Kochając mnie, weszłaś w związek z nim, nadal się we mnie podkochując?! Zachowanie godne dziwki.
Zabolało. Trafił tymi wyzwiskami prosto w serce.
-Czemu mi to mówisz? Jesteś z Davis. Co cię obchodzą moje uczucia?
-Szczerze?- warknął, do niej nie widząc łez wypływających z jej oczu- Już kompletnie nic. Jesteś ociekającą fałszem szmatą, nie dziewczyną w której mógłbym się zakochać. Nie chcę cie znać.
Po czym wyminął załamaną dziewczynę i wyszedł z pokoju. Diania nie wierzyła  w to co się przed chwilą stało. Jak ją zwyzywał. Poczuła się jakby dostała w twarz. Mimo to odwróciła się i wybiegła za nim. 
-BLAISE!- krzyknęła, zatrzymując się na schodach, jednak ten wyszedł z Malfoy Manor trząsając drzwiami. Zaczęła płakać. Nie chciała by tak wyglądało ich pierwsze spotaknie po takim czasie. Między nimi już wszystko było skończone. Czemu poruszyli ten temat? 



Każdy wspólny dzień był wszystkim dla nich,
każde z nich było w stanie za siebie zabić.
Nie ma minuty kiedy nie myśli o Tobie,
Teraz juz nie ma ich, są obcy sobie.