poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 3

Ten post, może być dla was dość... kontrowersyjny. Po pierwsze, z góry uprzedzam że znaczna część rozdziału, jest niemal żywcem wzięta z oryginału J.K Rowling, a po drugie wprowadziłam tu cytaty z polskiego rapu, konkretnie z kawałka Kraszy 'o niej o nim 2'! Dodatkowo: uzupełniłam pod stronę o tytule 'zwiastun i szablon'.
~*~
Rozmawiamy ze sobą coraz mniej bardziej chciwi

Jakby ktoś pomiędzy nami porozstawiał szyby

Diana siedziała koło swojego brata oraz nieznanego jej z nazwiska śmierciożercy w salonie w Malfoy Manor. W miejscu na którym zazwyczaj siadał Lucjusz Malfoy, tym razem zasiadał Czarny Pan.
Salon był pełen ludzi, siedzących w milczeniu przy długim, ozdobnym stole. Resztę
mebli odsunięto w nieładzie pod ściany. Jedynym źródłem światła był ogień buzujący w
marmurowym kominku, nad którym wisiało ciężkie zwierciadło w pozłacanej ramie. Snape i
Yaxley zatrzymali się w progu, oswajając się z panującym tu mrokiem, i dopiero po chwili
ujrzeli najbardziej zdumiewający fragment roztaczającej się przed nimi sceny: nieruchomą
postać unoszącą się głową w dół nad stołem i obracającą się powoli, jakby wisiała na
niewidzialnej linie. Jej zarys odbijał się w zwierciadle i w wypolerowanym blacie stołu. Nikt
nie zwracał na nią uwagi, tylko blady młodzieniec, siedzący pod nią, najwyraźniej nie mógł
się powstrzymać, by co chwila nie zerknąć na nią ukradkiem. Natomiast jego bliźniacza siostra wpatrywała się w postać jak zahipnotyzowana. Snape dostrzegł jak Draco chwyta siostrę za dłoń, a ta przenosi wzrok na niego, wypełniając jego niemą prośbę. Aby już nie patrzyła na tego wiszącego trupa.
- Yaxley, Snape - rozległ się donośny, wysoki głos od szczytu stołu. - Prawie się
spóźniliście.
Ten, który wypowiedział te słowa, siedział na tle marmurowego kominka, więc z
początku nowo przybyli widzieli tylko ciemną sylwetkę. Dopiero kiedy podeszli bliżej,
zajaśniała w mroku jego bezwłosa twarz, przywodząca na myśl głowę węża, z wąskimi
szparami zamiast nozdrzy i jarzącymi się czerwienią oczami o pionowych źrenicach. Była tak
blada, że wydawała się jaśnieć perłową poświatą.
- Tutaj, Severusie - rzekł Voldemort, wskazując krzesło po swojej lewej stronie. - Yaxley,
ty obok Dołohowa.
Zajęli wskazane miejsca. Yaxley mijając krzesło na którym siedziała Diana, zamruczał. Na tyle cicho by usłyszała to jedynie dziewczyna. Panna Malfoy spojrzała ukradkiem na Yaxleya, który ku  jej zniesmaczeniu, pożerał wzrokiem jej uda. Usiadł dwa krzesła dalej od Diany a Snape patrzył z niesmakiem na zachowanie jego znajomego. Spojrzał z nutką troski w wzroku na blade i zmęczone rodzeństwo. Czuł się niekomfortowo ponieważ wyczuł na sobie spojrzenia większości zgromadzonych i to
do niego zwrócił się najpierw Voldemort.
- No więc?
- Panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z jego obecnej kryjówki. W
przyszłą sobotę, gdy zapadnie noc.
Jego słowa wzbudziły w obecnych wyczuwalną emocję; jedni znieruchomieli, inni
poruszyli się niespokojnie. Wszyscy wpatrywali się w Snape’a i Voldemorta.
Rodzeństwo spojrzało ukradkiem ku sobie. A wiec o to chodziło? O przenoszenie Pottera z jednej kryjówki do drugiej? Ale... po co...
Chcą go w tedy zabić pomyślała z delikatnym strachem Diana.
- W sobotę... gdy zapadnie noc - powtórzył Voldemort.
Czerwone oczy wpatrywały się w czarne oczy Snape'a z taką intensywnością, że
niektórzy odwrócili głowy w bok, jakby się bali, że spopieli ich żar tego spojrzenia. Snape nie
opuścił jednak głowy, patrzył spokojnie w twarz Voldemorta, a ten po dłuższej chwili
wykrzywił wargi w grymasie, który miał być chyba uśmiechem.- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta informacja pochodzi...
- Ze źródła, o którym rozmawialiśmy - odrzekł Snape.
- Panie!
To Yaxley wychylił się spoza stołu, wpatrzony w Voldemorta i Snape’a. Wszystkie oczy
zwróciły się ku niemu.
- Panie, ja słyszałem coś innego. - Urwał, ale Voldemort milczał, więc po chwili ciągnął
dalej: - Auror Dawlish zdradził mi, że Pottera przeniosą dopiero trzydziestego, w noc
poprzedzającą jego siedemnaste urodziny.
Snape uśmiechnął się.
- Według mojego źródła zamierzają nam podsunąć fałszywy trop. To pewnie właśnie ta
informacja. Sądzę, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundus. I to nie po raz pierwszy.
Wiadomo, że mu nie ufają.
- Zapewniam cię, panie, że Dawlish był tego absolutnie pewny - powiedział Yaxley.
- Jak każdy pod działaniem Confundusa - wyrwało się Dianie. Przecież to było oczywiste... Każdy na nią spojrzał z zaskoczeniem. Wydawała się być wystraszona, milczała zawsze przy spotkaniach w kręgu.  Skąd ta nagła odwaga?
Dziewczyna w chwili gdy zorientowała się, że wypowiedziała swoją myśl na głos, delikatnie zarumieniła się i spuściła wzrok. Draco jeszcze mocniej chwycił jej dłoń, dodając siostrze tym  tyle otuchy, ile tylko był w stanie. Lucjusz i Narcyza, spojrzeli na córkę wielkimi oczami, obaj wypowiadając nieme dwa słowa: Diano, milcz.
-Dokładnie.- przytaknął jej Voldemort. Panna Malfoy spojrzała na swojego Pana. O się do niej... uśmiechnął. Przecież parę dni wcześniej torturował ją jak psa!
 - I zapewniam ciebie, Yaxley, -wtrącił się Snape, chcąc jak najszybciej odwrócić uwagę zgromadzonych od małej blondynki- że Biuro Aurorów zostało już wyłączone z opieki nad HarrymPotterem. Zakon podejrzewa, że infiltrujemy ministerstwo.
- A więc Zakonowi w końcu udało się coś wyniuchać, tak? - odezwał się krępy
mężczyzna siedzący niedaleko Yaxleya, po czym parsknął zjadliwym chichotem, któremu
zawtórowano wzdłuż stołu.
Voldemort nie roześmiał się. Spojrzał w górę, na powoli obracające się nad stołem ciało.
Milczał, jakby pogrążony we własnych myślach. Draco wykorzystał nieuwagę Czarnego Pana, schylając głowę ku siostrze i szepcząc jak najciszej.
-Nic nie mów, póki cię nie pyta.
- Panie - ciągnął niezrażony tym wszystkim Yaxley, który podobnie jak reszta stołu, nie usłyszał słów Dracona - Dawlish twierdzi, że wprzeniesieniu chłopca wezmą udział wszyscy aurorzy...
Voldemort uniósł wielką, białą rękę i Yaxley natychmiast zamilkł, patrząc z zawiścią, jak
Czarny Pan zwraca się znowu do Snape’a.
- Dokąd zamierzają przenieść chłopaka?
- Do domu jednego z członków Zakonu - odrzekł Snape. - Według mojego źródła ten
dom będzie miał zapewnioną wszelką ochronę, na jaką stać Zakon i ministerstwo. Uważam,
że kiedy chłopak już tam się znajdzie, trudno go będzie stamtąd porwać, chyba że uda się nam
opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą i wykryć dość zabezpieczających dom zaklęć,
by przełamać resztę.
- Co ty na to, Yaxley? - zawołał od szczytu stołu Voldemort, a w jego czerwonych oczach
rozbłysł żar. - Uda nam się opanować ministerstwo przed przyszłą sobotą?
Wszystkie oczy ponownie zwróciły się ku Yaxleyowi, który wyprostował ramiona.- Panie mój, mam dobrą wiadomość w tym względzie. Udało mi się... z trudem i
olbrzymim wysiłkiem... rzucić zaklęcie Imperius na Piusa Thicknesse’a.
Diana uniosła zawstydzony wzrok na blondyna. Te słowa wywarły duże wrażenie na siedzących w pobliżu, a jego sąsiad, Dołohow,
mężczyzna o podłużnej, wykrzywionej posępnym grymasem twarzy, poklepał go z uznaniem
po plecach.
- Tak, to dobra wiadomość - powiedział Voldemort - ale jeden Thicknesse to za mało.
Zanim zacznę działać, Scrimgeoura muszą otoczyć nasi ludzie. Wystarczy jeden nieudany
zamach na życie ministra, a będę musiał zaczynać wszystko od początku.
- To prawda... ale przecież wiesz, panie, że Thicknesse, jako szef Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ma regularne kontakty nie tylko z samym ministrem, ale
i z szefami pozostałych departamentów. Sądzę więc, że będzie całkiem łatwo, skoro już
mamy kontrolę nad tak wysoko postawionym urzędnikiem, podporządkować sobie innych,
tak by wszyscy działali na rzecz obalenia Scrimgeoura.
-Pod warunkiem, że nie zdemaskują Thicknesse’a, zanim przeciągnie resztę na naszą
stronę - wycedził Voldemort. - W każdym razie wydaje się mało prawdopodobne, bym przejął
ministerstwo przed przyszłą sobotą. Skoro nie możemy dosięgnąć chłopaka w jego nowej
kryjówce, musimy to zrobić, gdy będzie tam przenoszony.
A więc domysły Diany były słuszne W ten sposób chcieli uśmiercić Pottera.
- I są na to duże szanse, panie mój - powiedział Yaxley, najwidoczniej łaknący pochwały.
- Mamy już swoich ludzi w Departamencie Transportu. Jeśli Potter będzie się teleportował
albo użyje Sieci Fiuu, natychmiast się o tym dowiemy.
- Tego na pewno nie zrobi - odezwał się Snape. - Zakon wyklucza wszelką formę
transportu, która jest zarządzana lub kontrolowana przez ministerstwo. W ministerstwie nie
ufa nikomu.
- Tym lepiej - powiedział Voldemort. - Będzie musiał przedostać się do nowej kryjówki
bez użycia czarów. Łatwiej będzie go dopaść. - Znowu spojrzał na powoli obracające się w
powietrzu ciało. - I zrobię to osobiście. Za dużo już było pomyłek. Niektóre sam popełniłem.
To, że Potter wciąż żyje, jest w znacznie większej mierze skutkiem moich błędów niż jego
zwycięstw.
Zgromadzeni przy stole śmierciożercy wpatrywali się w Voldemorta z lękiem, jakby w
obawie, że każdy z nich może zostać obwiniony o to, że Harry Potter nadal żyje. Voldemort
zdawał się jednak zwracać bardziej do siebie niż do któregokolwiek z nich, wciąż wpatrując
się w wiszące nad nim ciało.
- Byłem nieostrożny, działałem pochopnie, za bardzo polegałem na szczęśliwych
przypadkach, a taka beztroska zwykle niweczy wszystkie plany, jeśli nie są przemyślane do końca. Ale teraz wiem już więcej. Zrozumiałem wiele spraw, których przedtem nie
pojmowałem. To ja muszę zabić Harry’ego Pottera. Ja sam. I uczynię to.
Jakby w odpowiedzi na te słowa rozległ się straszliwy, przeciągły jęk pełen rozpaczy i
bólu. Wielu z siedzących przy stole spojrzało ze strachem w dół, bo ów jęk zdawał się
dobywać spod ich stóp.
- Glizdogonie - rzekł Voldemort tym samym co uprzednio spokojnym, zadumanym
tonem, nie odwracając wzroku od obracającego się nad nim ciała - czy nie kazałem ci
dopilnować, żeby nasz więzień siedział cicho?
- Tak, p-panie - wyjąkał mizerny człeczyna, który skulił się na krześle tak, że prawie nie
było go widać zza stołu. Zsunął się z krzesła i wybiegł z pokoju, pozostawiając po sobie
smugę dziwnej srebrnej poświaty.
- A więc, jak powiedziałem - ciągnął Voldemort, spoglądając teraz na pełne napięcia
twarze swoich zwolenników - wiem już więcej. Na przykład to, że zanim uśmiercę Pottera,
będę musiał pożyczyć od któregoś z was różdżkę.
Otaczające go twarze zastygły w przerażeniu, jakby ich pan zażądał, by któryś z nich
oddał mu jedno ze swoich ramion.
Tylko nie moja... nie moja. myślała gorączkowo Diana, uświadamiając sobie że Czarny Pan, przechodzi blisko jej krzesła.
- Co, nie ma ochotników? - zadrwił Voldemort. - No cóż... Lucjuszu, tobie różdżka nie
będzie już potrzebna.
Lucjusz Malfoy drgnął. W blasku ognia twarz miał pożółkłą i woskowatą, z oczami
zapadniętymi w ciemne oczodoły.
Zarówno Diana jak i Draco, spojrzeli na ojca, nie wiedząc co mają robić. Na szczęście, oboje postanowili milczeć. Jednak oboje krzyczeli w myślach, nie zgadzając się na oddanie różdżki ojca. Przecież ona była w rodzie od wieków! Draco miał ja dostać w dniu swojego ślubu!
- Tak, panie? - zapytał ochrypłym głosem.
- Różdżka, Lucjuszu. Potrzebna mi twoja różdżka.
- Ja...
Malfoy zerknął na swoją żonę. Patrzyła przed siebie, równie blada jak on, ale wyczuł pod
stołem krótki uścisk jej szczupłych palców na swoim przegubie. Sięgnął za pazuchę,
wyciągnął różdżkę i podał ją Voldemortowi, który przyjrzał się jej z bliska.
- Co to jest?
- Wiąz, mój panie - wyszeptał Malfoy.
- A rdzeń?
- Smok... włókno smoczego serca.
- Świetnie - rzekł Voldemort, po czym wyjął swoją różdżkę i porównał długości.
Lucjusz Malfoy zrobił mimowolnie taki ruch, jakby oczekiwał, że Voldemort odda mu w
zamian swoją różdżkę. Nie uszło to uwadze Voldemorta, którego oczy rozszerzyły się
złowieszczo.- Mam ci dać swoją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
 Niektórzy parsknęli stłumionym śmiechem. Jednak dla Malfoyów ta sytuacja nie była, ani trochę zabawna.
- Podarowałem ci wolność, Lucjuszu, i jeszcze ci mało? Ale zauważyłem, że ostatnio
ciebie i twoją rodzinę coś gnębi... Cóż to takiego? Może moja obecność w twoim domu?
- Ależ skąd... nie... panie mój, przenigdy...
- Och, Lucjuszu, po co te kłamssstwa...
Jego głos zdawał się nadal syczeć w powietrzu, choć ohydne wargi przestały już się
poruszać. Ten i ów spośród śmierciożerców ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia, bo ów
syk narastał, a spod stołu dał się słyszeć stłumiony chrzęst, jakby coś ciężkiego sunęło po
podłodze. Dianie zebrało się na wymioty, słysząc jego ton.
Olbrzymi wąż grubości ludzkiego uda wynurzył się spod stołu i powoli wspinał na
krzesło Voldemorta, by w końcu spocząć na jego ramionach. Jego oczy, z pionowymi
szparkami zamiast źrenic, były nieruchome. Voldemort pogładził go długimi, szczupłymi
palcami, wciąż wpatrując się w Lucjusza Malfoya.
- Cóż takiego gnębi Malfoyów, pytam? Czym ich pokarał los? - (raczej za co, nas aż tak pokarał pomyślał Draco)- Czyż od wielu lat nie zarzekali się, że wyczekują mojego powrotu, mojego dojścia do władzy?
- Tak, mój panie, tak, tak - wybełkotał Lucjusz Malfoy, ocierając drżącą ręką pot
spływający na górną wargę. - Pragnęliśmy tego... pragniemy.
Siedząca po jego lewej stronie żona skinęła sztywno głową, nie patrząc na Voldemorta i
węża. Po prawej stronie jego syn Draco, który dotąd wpatrywał się w wiszące nad nim ciało,
zerknął na Voldemorta i szybko odwrócił wzrok, unikając z nim kontaktu. Diana natomiast z niedowierzaniem patrzyła na różdżkę ojca, którą Voldemort trzymał w dłoni.
- Panie mój - odezwała się siedząca nieco dalej ciemnowłosa kobieta głosem
nabrzmiałym emocją - to wielki zaszczyt gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. To
wielkie szczęście, większe nie mogło nas spotkać.
Siedziała obok swojej siostry, niepodobna do niej w niczym: Narcyza jasnowłosa,
sztywno wyprostowana i beznamiętna, Bellatriks ciemnowłosa, z oczami do połowy
przysłoniętymi ciężkimi powiekami, wychylona ku Voldemortowi, bo same słowa nie mogły
wyrazić jej tęsknoty za bliskością Czarnego Pana.
- Wielkie szczęście - powtórzył Voldemort, przechylając lekko głowę i przyglądając się
jej uważnie. - To wiele znaczy w twoich ustach, Bellatriks.
Zarumieniła się, a w jej oczach rozbłysły łzy szczęścia.
- Pan mój wie przecież, że mówię szczerą prawdę!
- Wielkie szczęście... nawet w porównaniu z tym, co wydarzyło się w waszej rodzinie w
tym tygodniu?
Przez chwilę patrzyła na niego zdumiona, z rozchylonymi ustami. Zresztą nie tylko ona, bo cała jej rodzina, była zdziwiona słowami swojego pana.
- Nie wiem, o czym mówisz, panie...
- Mówię o twojej siostrzenicy. I waszej, Lucjuszu i Narcyzo. Właśnie poślubiła
wilkołaka, Remusa Lupina. Musicie być bardzo dumni.
Wokół stołu wybuchły szydercze śmiechy. Diana poczuła jak wstyd ogarnia jej ciało i umysł. Wielu wychylało wykrzywione uciechą twarze, by wymienić znaczące spojrzenia, niektórzy uderzali pięściami w stół. Wielki wąż,wyraźnie zniesmaczony wrzawą, otworzył paszczę i zasyczał gniewnie, ale śmierciożercy niezwracali na niego uwagi, radując się z hańby Bellatriks i Malfoyów. Twarz Bellatriks, takjeszcze niedawno zarumieniona ze szczęścia, powlekła się purpurowymi plamami oburzenia.
- Panie, ona nie jest naszą siostrzenicą! - zawołała, przekrzykując wrzawę. - Dla nas... dla
Narcyzy i dla mnie... siostra przestała istnieć, odkąd poślubiła tego szlamę. Nie mamy nic
wspólnego ani z tym bękartem, jej córką, ani z żadnym zwierzakiem, którego poślubiła.
- A co ty powiesz, Draco? - zapytał Voldemort, a choć nie podniósł głosu, słychać go było
wyraźnie mimo gwizdów i szyderczych śmiechów, które wypełniły pokój. - Będziesz się
opiekował szczeniętami? Czy siostra cię ponownie wyręczy?
Zgromadzonych opanowała jeszcze większa wesołość. Przerażony Draco Malfoy spojrzał
na ojca, ale ten opuścił oczy, więc przeniósł wzrok na matkę, która nieznacznie potrząsnęła
głową, po czym znowu wlepiła martwe spojrzenie w przeciwległą ścianę. Chłopak nie mógł uwierzyć w brak reakcji rodziców. Na samym końcu spojrzał na siostrę, której wzrok był wlepiony w jej kolana. Stykneli się łokciami, chcąc być jak najbliżej ku sobie.
- Dość już - powiedział Voldemort, gładząc rozzłoszczonego węża. - Dość.
Śmiechy natychmiast ucichły.
- Niewiele naszych najstarszych rodów uniknęło tej zarazy - powiedział, podczas gdy
Bellatriks wciąż wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem, wstrzymując oddech. - Trzeba
przycinać gałęzie, by drzewo było zdrowe. Odcinać te, które mogą zarazić resztę.
- Tak, mój panie - wyszeptała Bellatriks, a jej oczy znowu nabrzmiały łzami
wdzięczności. - Gdy tylko nadarzy się sposobność!
- Wkrótce się nadarzy. A dotyczy to nie tylko waszej rodziny, ale i całego świata...
Wytniemy raka, który nas wyniszcza. Pozostaną tylko ci, w których płynie czysta krew
czarodziejów. Poza tym pragnę pogratulować Dianie, przyszłego ożenku.- dodał spoglądając na młodą Malfoyówną- Spójrz na mnie.- miał stanowczy ton, któremu dziewczyna uległa. Spojrzała w jego przerażające oczy- To wielkie szczęście, że wasz ród rozpowszechni się także w innych krajach. Twój narzeczony, na pewno okaże się niezwykle przydatny.
Te słowa tak zadziwiły Dianę, że ta zapomniała o strachu przed Czarnym Panem. O co chodziło? Co miał do tego wszystkiego Gerd? Opamiętała się w chwili gdy brat delikatnie szarpnął jej dłoń i ponownie utkwiła wzrok w swoich kolanach.
Voldemort uniósł różdżkę Lucjusza Malfoya, wycelował w powoli obracające się nad
stołem ciało i machnął nią krótko. Galo ożyło z jękiem i zaczęło się miotać, próbując się
uwolnić z niewidzialnych więzów.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie?Snape spojrzał na wiszącą głową w dół kobietę. Teraz patrzyli na nią wszyscy
śmierciożercy, jakby im nagle pozwolono okazać zaciekawienie. Gdy jej twarz obróciła się w
stronę bijącego z kominka blasku, zawołała ochrypłym głosem:
- Severusie! Pomóż mi!
- Och, tak - odrzekł Snape, gdy ciało znów się do niego odwróciło.
- A wy? - zapytał Voldemort bliźnięta, głaszcząc wolną ręką pysk węża.
Draco potrząsnął gwałtownie głową. Teraz, gdy kobieta odzyskała zmysły, nie był już w
stanie na nią spojrzeć. Diana ku zadowoleniu brata, nawet nie uniosła wzroku. Bała sie postaci, wiszącej nad jej głową.
- No, ale ty nie uczęszczałeś na jej lekcje - rzekł Voldemort. - Ci, którzy jej nie znają,
niech się dowiedzą, że gościmy dzisiaj Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Rozległy się ciche pomruki. Jakaś tęga, przysadzista kobieta z ostrymi zębami
zachichotała szyderczo.
- Taak... - wycedził Voldemort. - Profesor Burbage uczyła dzieci czarodziejów i
czarownic o mugolach... Mówiła im, że niewiele się od nas różnią...
Jeden ze śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage obróciła się ponownie
twarzą do Snape’a.
- Severusie... błagam... błagam...
- Milcz - powiedział Voldemort i jeszcze raz machnął krótko różdżką, a Charity ucichła,
jakby jej nagle zakneblowano usta, a Diana słysząc jej stęki, ponownie poczuła rosnące w niej mdłości. Niech to się już skoczy... - Nie poprzestając na zatruwaniu umysłów naszych dzieci,
profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym" namiętną
apologię szlam. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Tak, mamy spojrzeć łaskawym
okiem na tych złodziei naszej wiedzy i magii! Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to,
według niej, niezmiernie sprzyjająca okoliczność... niech wszyscy pomieszają się z
mugolami... tak, albo z wilkołakami...
Tym razem nikt się nie roześmiał; w głosie Voldemorta zbyt wyraźnie zabrzmiała
wściekłość i odraza. Charity Burbage po raz trzeci obróciła się twarzą do Snape’a, łzy
spływały jej z oczu we włosy. Snape przyglądał się beznamiętnie, jak znowu powoli odwraca
się od niego.
- Avada Kedavra.
Zielone światło.
Snape.
Draco.
Diana.
Dumbledore...
Wieża astronomiczna.
Pisk Diany.
Strach.
Wspomnienia wróciły.
Błysk zielonego światła rozświetlił najciemniejsze kąty pokoju. Charity runęła z głuchym
łoskotem na stół, który zadrżał i zatrzeszczał. Wielu śmierciożerców odchyliło się gwałtownie
do tyłu. Diana poczuła że już nie wytrzyma i straciła przytomność, równocześnie wymiotując a Draco spadł z krzesła, razem z kurczowo trzymającą go siostrą.- Nagini, obiad - powiedział cicho Voldemort, a wielki wąż zakołysał się i ześliznął z jego ramion na wypolerowany blat stołu.

~*~
-Nic nie mów następnym razem.- powiedział Draco, obejmując mocno siostrę w swojej sypialni. Już było po wszystkim.
-Obiecuje.- odparła cicho. Oboje tak siedzieli w ciszy kilka minut. Draco ciągle ruszał nogą i ciężko oddychał... jak zawsze gdy miał jakiś problem. Po pewnym, czasie cierpliwość Diany się zakończyła - Co cie gryzie?
Natychmiast dostała odpowiedź.
-On powiedział siostra cię ponownie wyręczy- zacytował słowa Voldemorta- Jak myślisz? O co mu chodziło?
-Ja... ja nie wiem Draco.- odparła zgodnie z prawdą Diana.
-Przecież sam wykonałem zadanie. To znaczy, ty mi nie pomagałaś w nim...
-No wiem... może myślał o tym że to ja wymyśliłam żeby wyczarować Mroczny Znak. Snape mu chyba o tym powiedział.
-Nie jestem pewny.
-Mi nic innego nie przychodzi.- odparła dość stanowczo blondynka.
-Mi też.
-Więc chyba, temat skończony.
Puściła brata z objęć i rzuciła się na poduszkę, dając mu tym samym do zrozumienia że tej nocy, będą spać u Dracona. Chłopak patrzył an zwinięta w kłębek siostrę i mruknął jeszcze.
-Zabini do mnie pisał. Dali mu jednodniowe wolne w wojsku. Ma nas odwiedzić jutro.
Zafundował jej tym bezsenną noc.
~*~
Następnego dnia rano, Diana biegała po całej swojej sypialni zaledwie w samych czarnych rajstopach i bieliźnie. Szukała jakiejś świeżej sukienki. Juz w myślała nad wyzwiskami jakie skieruje do swojego domowego skrzata, który nie wyprał ubrań Malfoyównej.
W końcu znalazła w jednej z komód, czarna sukienkę w szare kwiaty. Szybko ją założyła na siebie po czym włożyła tez baletki, które były dla niej niczym zwykłe pantofle. Chodziła w nich tylko po domu. 
Spojrzała do lustra, jednak nie na twarz. Tylko czy sukienka nie jest pomięta. Nie umiała sobie spojrzeć w oczy. Brzydziła się swoim odbiciem od dawna, ale od kiedy Snape uśmiercił Dumbledore'a , czuła się tak brudna jak nigdy dotąd. Spuściła wzrok i położyła się na łóżku. 
Jej fanatyzm śmierciożerstwem przygasł, już dobre pół roku temu ale w tedy... była rozdarta. Sama nie wiedziała czy chce aby Czarny Pan opanował ministerstwo. Z jednej strony, jak to się stanie już nie będzie musiała się ukrywać, będzie kontynuował naukę i ucieczka do Niemczech nie będzie konieczna. Ale jeśli Czarny Pan przegra... wówczas wyląduje w Azkabanie. 
-Dobry. - jej przemyślenia przerwał dobrze znany jej męski głos. Głos za którym była już stęskniona. Odwróciła twarz, siadając na łóżku. 
-Siemka Blaise.- odparła, patrząc na twarz Diabła. Miał na sobie czarne spodnie, biały podkoszulek i wojskową kurtkę. Najpierw w ogóle go nie poznała. Gdzie się pojawił ten Zabini w czarnym garniturze? 
Chłopak widząc że Malfoyówna, wcale nie wygląda tak źle, jak się tego spodziewał podszedł do niej i przytulił. Diana zaśmiała się, gdy Zabini chwycił ją w ramiona i obrócił w okół własnej osi. 
-Debil.- zaśmiała się, gdy chłopak ją puścił i spojrzał w zapuchnięte oczy.
- Tęskniłem.- odparł, poważniej. Diana poczuła, wzrastające ciśnienie między nimi więc zaproponowała whisky. Zabini zgodził się, a Diana zeszła do parteru po lód. On w tym czasie podszedł do biurka dziewczyny i przyjrzał się zdjęciom nad nim. Jego uwagę przykuło zdjęcie. Na nim był on, wraz z młodą panną Malfoy. Dziewczyna siedziała mu na kolanach, śmiejąc się. W jednej dłoni miała epapierosa, a drugą pokazywała kciuk w górę. Zdjęcie było wykonane w piątek klasie, na samym początku roku. W tedy gdy byli sobie najbliżsi. Pamiętał że jakieś dwa miesiące później, Diana wplątała się w półtora miesięczny chory związek z Richardem. Blaise pamiętał, jak razem z Draconem, pobili Richa, po tym jak dowiedzieli się co zrobił Diance.
Skupił się na swojej sylwetce na ruchomej fotografii. Mimo słabej jakości zdjęcia, widział swój wzrok na nim. Patrzył na uśmiech Diany z uwielbieniem. Pamiętał ten czas. Był gotowy wówczas na wszystko, byleby siostra jego przyjaciela, była blisko. Rękoma obejmował Dianę w talii, głaszcząc jej plecy jedną ręką. Mówił coś. 
Blaise nie mógł uwierzyć że Diana trzyma nadal to zdjęcie, jeszcze w tak widocznym miejscu. Przecież już nie łączyło ich nic więcej oprócz przyjaźni...
Oprócz tęsknoty.
Diana weszła do otwartego pokoju i napotkała Diabła, oglądającego zdjęcia nad jej biurkiem. Gdy podeszła nieco bliżej, zauważyła ze to ich wspólne zdjęcie tak przykuło jego uwagę.
Zabiniemu przypomniał się pewna piosenka. Zacytował ją cicho.
-Do końca życia obiecali sobie, że będą zawsze, widocznie chora miłość zamazała wyobraźnie. 
-Trzeba było nie wybierać Tracey.- odparła, odkładając tackę na biurko.
-Sytuacja z nią rozwijała się parę miesięcy, miałaś czas żeby zareagować.
-Ja... ja myślałam że to oczywiste.  Że wrócisz do mnie bo mnie kochasz... Widzisz świat jaśniej ,klasyka,co tu puste słowa czekać aż się odezwie,gdy będzie potrzebować. 
-Nie miałaś odwagi powiedzieć mu co czujesz? Może za parę lat to zrozumiesz.. A gdybyś tak go znalazła nieprzytomnego w pełni? Czy wtedy miałabyś odwagę by zaszeptać ze tęsknisz?
-Nie wiem...
-Przecież poza Tobą nie widział świata, pamiętasz tego chłopaka?Pamiętasz ile płakał?A te dni,noce razem,pamiętasz...
-Czekaj, czekaj.- przerwała jego monolog Diana, nie dowierzając własnym uszom- Ty... ty przeze mnie płakałeś? Czemu? Kiedy?
-Jak wybrałaś tego damskiego boksera... myślisz że to nie zabolało? Że dziewczyna moich marzeń, wybrała innego?
-Spałeś z każdą laską, jaka popadnie!- wypomniała mu urażona dziewczyna- Coś ty myślał, że wiecznie będę siedziała i czekała na ciebie? Myślałeś że ile będę to znosiła? 
-Tyle ile będzie trzeba.-mówił spokojnie, a piosenka nadal tkwiła mu w głowie. Tak idealnie pasowała do tej sytuacji- Jak zabierał Cie gdzieś,gdzie jeszcze nie był z nikim. Zaufał, pokochał, za serce chwycił.. W każdej chwili przecież stawał w Twojej obronie, nie dlatego,bo musiał,szedł tak pod sam koniec. Z tamtymi łączyło mnie tylko łózko. To ty byłaś tą jedyną...To było podłe, nie miało być tak przecież, do końca życia obiecał sobie jedną kobietę.
-Wyobraź sobie, że bolało mnie gdy widziałam jak całujesz się z każdą jaka się podwinie.  Tak mocno ranił cie, więc nie ma szans na to.
- Ale kochałem tylko ciebie.  Okazywałem ci to na każdy możliwy sposób. Nawet gdy byłaś już z Watsonem.
-A gdy zerwaliśmy? Tak trudno było ci powiedzieć że mnie kochasz?
-Ty byłaś w tedy taka... zimna. Oschła. Jak nigdy dotąd. Tknąć się nie dałaś. Pokazywałem ci że cie kocham... starałem sie przynajmniej... Jak klękał przed Tobą,prosząc o jedna szanse. Dlaczego wtedy Ty go mijałaś go z dystansem? Wiesz, naprawdę cie kochałem. Ale nie wiedziałem kiedy będziesz gotowa. Każdy wspólny dzień był wszystkim dla nich, każde z nich było wstanie za siebie zabić nie ma minuty,kiedy nie myśli o Tobie.. Dzisiaj już nie ma ich,są obcy sobie..
-PRZESTAŃ MI TO CYTOWAĆ!- wrzasnęła czując ogarniającą ją wściekłość- Też cię kochałam matole! Ty wiesz ile ja nocy przez ciebie nie przespałam!? Wiesz ile ryczałam?! Jak ty mogłeś spokojnie zasnąć z myślą że dziewczyna która by za Tobą w ogień skoczyła, leży trzecią noc pod rząd myśląc o tobie!? Jak mogłeś na moich oczach całować się z inną dziewczyną?! Ty wiesz że najpoważniejszy atak miałam, jak zobaczyłam was liżących się? Przez ciebie był mi tak trudno sobie kogoś znaleźć! Gdyby nie Gerd...
-Wy dalej jesteście razem?- przerwał jej ze zdziwieniem Zabini.
-No, przecież ślub bierzemy na wiosnę.
-Wy nadal jesteście zaręczeni?!
-A czego nie rozumiesz w słowie ślub? A poza tym, czy ja się drę o to że nadal jesteś z Davis?
Blaise patrzył się ze zdziwieniem na Malfoyówną. Ona tak na serio chciała być z tym starym dziadem?
-Przecież, jeszcze tak niedawno byłaś we mnie nieszczęśliwie zakochana. I to tak szczerze.
-To było trzy miesiące temu?- zapytała się sarkastycznie- Teraz kocham Gerda, chcę za niego wyjść i urodzić mu dziecko...
-Ty suko.- syknął, podchodząc do zaskoczonej dziewczyny i patrząc na nią  z góry- Ty skończona szmato...- poczuł jak ogarnia go złość. Przyszedł tu myśląc że dziewczyna zmądrzała i wycofała się z tego związku. A ona, nie dość że nadal jest z tym staruchem, to jeszcze mówi o wspólnej przyszłości? Co ona brała?- Ty rozumiesz czym jest miłość? Ja czekałem niemal rok, dopóki nie odwzajemnisz mojego uczucia. Kochałem cię jeszcze przed pocałunkiem na balu, ale nie wiedziałem jak ci wyznać swoje uczucie. Bałem się że mnie wyśmiejesz, zachowasz się tak jak wobec Weasleya. A podobasz mi się od zawsze. Czekałem półtora roku, aż na mnie zwrócisz uwagę.
-Zawsze cię kochałam...
-To co robisz z Fussem!? Kochając mnie, weszłaś w związek z nim, nadal się we mnie podkochując?! Zachowanie godne dziwki.
Zabolało. Trafił tymi wyzwiskami prosto w serce.
-Czemu mi to mówisz? Jesteś z Davis. Co cię obchodzą moje uczucia?
-Szczerze?- warknął, do niej nie widząc łez wypływających z jej oczu- Już kompletnie nic. Jesteś ociekającą fałszem szmatą, nie dziewczyną w której mógłbym się zakochać. Nie chcę cie znać.
Po czym wyminął załamaną dziewczynę i wyszedł z pokoju. Diania nie wierzyła  w to co się przed chwilą stało. Jak ją zwyzywał. Poczuła się jakby dostała w twarz. Mimo to odwróciła się i wybiegła za nim. 
-BLAISE!- krzyknęła, zatrzymując się na schodach, jednak ten wyszedł z Malfoy Manor trząsając drzwiami. Zaczęła płakać. Nie chciała by tak wyglądało ich pierwsze spotaknie po takim czasie. Między nimi już wszystko było skończone. Czemu poruszyli ten temat? 



Każdy wspólny dzień był wszystkim dla nich,
każde z nich było w stanie za siebie zabić.
Nie ma minuty kiedy nie myśli o Tobie,
Teraz juz nie ma ich, są obcy sobie.