sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 10

Gdy nadszedł ten 'wielki' dzień, Diana nie zjadła nawet kromki na śniadanie. Skończyło się jej zwolnienie, od pierwszego października miała obowiązek uczestnictwa w lekcjach, jakby nigdy nikt jej nie torturował, jakby nikt nie złamał jej serca, jakby nikt nie zrujnował jej życia.
Jedynym pozytywem był fakt, że Draco wypisał ją ze wszystkich lekcji na które ona uczestniczyła bez niego.
Diana była pomalowana, co być może było dziwne. Zapewne wszyscy spodziewali się zobaczyć wrak dawnej księżniczki, potargane włosy, zapuchnięte oczy. O nie, nie. Nie pozwoli na to. Nie ma mowy, aby Zabini widział w niej kogoś słabego, załamanego, w depresji. Zrobiła dokładny makijaż, założyła wyprasowany mundurek i starannie spakowała wszystkie podręczniki, po czym usiadła na skraju łóżka i czekała na Draco.
Tak jak obiecał, przyszedł po siostrę. Widok Diany nie dość, że ubranej w coś więcej niż piżamę a dodatkowo pomalowanej, sprawił, że na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech.
-Cześć, królewno.
-Cześć - odpowiedziała słabym głosem, uśmiechając się z wysiłkiem.
Proszę? Dracona zamurowało. Tak dawno nie słyszał głosu swojej siostry, że nie był pewien czy to na pewno ona się odezwała, czy może ma już jakieś urojenia. 
-Kocham cię, wiesz? - dodała jeszcze, nieco pewniejszym już głosem, a Draco natychmiast objął siostrę i podniósł delikatnie.
-Wiem, siostrzyczko, wiem - ucałował ją w policzek cholernie szczęśliwy. Ponownie uświadomił sobie jak ważna jest dla niego, że jest jedyną osobą która sprawiała, że robiło mu się ciepło na sercu, że tylko i wyłącznie jej mógł ufać - Jesteś piękna.
~*~
Wchodząc do Wielkiej Sali, Diana miała wrażenie, że wszyscy wytykają ją palcami i obgadują, mimo tego, że panowała tam cisza. Oczywiście uczniowie rozmawiali między sobą, jednak w porównaniu do krzyków i śmiechów, który panował we wcześniejszych latach. Uniosła wysoko głowę, wpięła biust i zawędrowała w stronę swoich stołu. Poczuła się niezwykle dobrze się poczuła, w chwili gdy Draco dobiegł do niej i chwycił za dłoń. To zawsze on szedł pierwszy, a ona podążała w jego cieniu łapiąc doń brata.
- Hej - pierwsza odezwała się  Dafne, nie wierząc w to co widzi. Zarówno ona, jak i całe ich towarzystwo utkwiło wzrok w Dianie, nagle zapominając o śniadaniu. Jeszcze wczoraj chowała się pod kołdrą, nie chcąc z nikim rozmawiać.
Diana uśmiechnęła się szeroko, jednak nie odpowiedziała. Nie chciała rozmawiać z nikim, oprócz Draco i nauczycieli. Naładowała sobie jajecznicy na talerz i zaczęła jeść, jakby nigdy przed tym nie miała nic w ustach. Niesamowicie stresowała ją obecność tylu osób w pomieszczeniu, nie mówiąc już o tym, że Zabini siedział tuż obok. Czuła jego spojrzenie i miała wrażenie, że jak tylko na niego spojrzy, cała jej siła nagle się ulotni. Uśmiechnęła się jeszcze raz do brata i przyjaciółek.
~*~
Pierwszą lekcją były eliksiry. Chociaż zawsze na tej lekcji siedziała z Dafne, tym razem bez zastanowienia zajęła miejsce koło swojego brata. 
-Wybacz, stary - Draco zwrócił się do Zabiniego, z którym zapewne dzielił ławkę. Diana nawet nie spojrzała na Zabiniego, tylko zajęła się rozpakowaniem torby. Gdy w końcu uniosła wzrok, zobaczyła, że Zabini zajął miejsce dokładnie przed nimi, rzecz jasna z Tracey. 
Tracey Davis. Córka samego Czarnego Pana, dziewczyna która odebrała jej Blaise'a. Była nieco bledsza niż zazwyczaj i wyglądała jakby nie wysypiała się wystarczająco, jednak w Dianie nie było ani grama współczucia dla niej. Nie chodziło już tylko o Blaise'a. Jedne słowo tej dziewczyny i żadne zaklęcie Cruciatusa nie zostałoby skierowanie w nikogo z rodziny Diany. Ale ta panna, miała to w nosie, wolała użalać się nad swoim losem, zamiast spróbować w jakikolwiek sposób pomóc komukolwiek. Diana była w stanie kłamać swojemu ojcu  jak i nauczycielom prosto w oczy, aby ten nie dowiedział się o życiu miłosnym syna, była w stanie sabotować mecz z puchonami, aby to ślizgoni wygrali Turniej Quiddicha, pozwoliła sobie na zniewagę, aby dać Draconowi dodatkowy semestr na wykonanie działania a ta mała szmata nie mogła poprosić ojca o to by nieco  sobie odpuścił? Torturował rodzeństwo by dowiedzieć się czegokolwiek o niej, Czarny Pan może nie kochał swojej córki ale na pewno w pewien sposób zależało mu na jej. W jakiś sposób wziąłby pod uwagę jej zdanie. 
W zdenerwowaniu zaczęła kartkować książkę, jednak zbyt gwałtownie i przerwała w połowie jedną kartkę. 
-Wszystko gra? - zwróciła się do przyjaciółki Lyra, która siedziała w ławce obok z Dafne. Diana uniosła na nią wzrok ze strachem. W głosie Lyry pojawiło się współczucie i troska, która sprawiła, że Diana przypomniała sobie, że nic nie jest dobrze, a maska jaką przybrała tylko upodabnia ją do swojego ojca. Patrzyły się na siebie jeszcze parę sekund, w ciszy.
-Dianka? - odezwał się Draco, jakby wyczekując odpowiedzi z ust Diany. Siostra od razu spojrzała na niego i odetchnęła.
-Oczywiście.
-Nadal boli cię znak? - zapytała Tracey. Diana spojrzała na nią z cynizmem wprost wymalowanym na twarzy. 
-A ciebie? - wyszeptała z ironią.
Narosło spięcie i wszyscy utkwili wzrok w wściekłej Dianie, która natomiast zastanawiała się w jaki sposób rzucić na Tracey Crucio , tak aby nikt nie zauważył. 
-Odpuść sobie... - zaczął Blaise, ale nie dokończył bo Diana od razu mu przerwała. 
-Zamknij się. A ty - zwróciła się ponownie do Tracey. Używała dokładnie tego samego tonu, który stosował jej ojciec, gdy ktoś mu się naraził - A ty najlepiej na siebie uważaj.
-Diana - uspokoiła ją natychmiast Lyra, będąc pewna, ze Diana zaraz powie dwa słowa za dużo, jednak ta zamilkła. 
~*~
Wszystkie pozostałe lekcje minęły spokojniej, a fakt, że mugozolstwo zostało odwołane, dał Dianie poczucie spokoju. Nie musiała znosić spojrzeń pozostałych uczniów, którzy jakby czekali na jakiś wybuch potwierdzający moją chorobę psychiczną, o której niektórzy gadali. 
Korzystając z luźnej godziny od razu powędrowała do Skrzydła Szpitalnego. 
-Dzień dobry - przywitała się z panią Pomfrey, która spojrzała na Dianę z lekkim zniesmaczeniem - Czy Gerald jest w swoim gabinecie?
-Pracuje - odpowiedziała krótko, co Diana potraktowała jako potwierdzenie. Nie mówiąc już nic więcej, zapukała do drzwi narzeczonego.Gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Gerd, uśmiechnęła się szeroko.
-Cześć, kochanie - przywitała się, a ten od razu chwycił ja w ramiona.
-Tęskniłem za tobą - powiedział Gerd, po godzinie rozmawiania z Dianą. Dawną, roześmianą księżniczka z porcelany. Narzeczona na te słowa, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i chwyciła jego dłoń.
-Zawsze byłam - odpowiedziała - Rozmawiałeś z moim ojcem na temat ślubu? 
Zaskoczony doktor, uniósł wysoko brwi. Diana unikała tematu ślubu jak ognia, zupełnie jakby nie chciała żeby do niego doszło. 
-Jest dopiero październik, mówiłaś, że ślub chcesz na lato.
-Chcę ślub jak najszybciej - odparowała pewnym siebie głosem - Chcę jak najszybciej zostać twoją żoną...
-Zaczekaj, skarbie - przerwał jej Gerd, nie rozumiejąc czemu Diana tak nagle zmieniła swój cały światopogląd - Na prawdę, nie musimy się śpieszyć. Przepraszam, że najpierw tak naciskałem.
-Chcę jak najszybciej zostać twoją żoną. Kocham Cię.
Na właśnie te słowa Gerd czekał, od początku swojej znajomości z Dianą. Rozpromienił się i od razu ucałował dłoń swojej narzeczonej.
-Ja ciebie też, skarbie. To kiedy?
-Zaraz po świętach Bożego Narodzenia. 
Oparła głowę o jego ramię i mocno się wtuliła. Potrzebowała g!!o, chciała go i kochała. Oprócz Dracona, to właśnie Gerd był jedyną osobą która dawała jej poczucie bliskości i bezpieczeństwa - nikt inny lepiej o nią nie zadba, nikt inny tak jej nie pokochał i zapewne nie pokocha.  Była na prawdę głupia, że wcześniej tego nie zrozumiała.
Odwzajemniła pocałunek Gerda, czując, że to właśnie z nim chce dotrzeć na szczyt.
-Zaraz przyjdzie tu Carrarow, sprawdzić czy się nie obijam - szepnął jej do ucha Gerd - Odprowadzić cię?
-Nie chcę iść - może zabrzmiało to jak kaprys pięciolatki, jednak każda część jej ciała krzyczała , żeby nadal dawał jej swoje ciepło, zupełnie jakby każda sekunda z dala od tego człowieka miała być początkiem destrukcji.
-Odwiedzę cie wieczorem, obiecuje. Ale musisz teraz iść, nie chcę żeby ten drań miał chociaż jeden podwód aby cie ukarać - wstał i jeszcze raz ucałował ją w policzek - Przyjęłaś dziś leki?
Potaknęła, po czym razem z narzeczonym wyszła z jego gabinetu, od razu wpadając na bliźniaka.
-Diana! Postradałaś zmysły? - warknął na nią Draco, od razu obejmując - Myślałem, że się zgubiłaś!
-Mieszkam tu ponad sześć lat - przypomniała mu Diana, puszczając dłoń Gerda i odwzajemniając uścisk brata - Przepraszam, braciszku.
-Witaj Draconie - odezwał się Gerd - Właśnie miałem odprowadzać Diankę.
-Tak, po trzech godzinach uświadomiłeś sobie, że pora...
-Rozmawialiśmy o ślubie, Draco - odpowiedziała Diana spokojnym tonem, a na widok reakcji brata, uśmiechnęła się - Uzgadnialiśmy termin.
-Chodź już do pokoju wspólnego - wymamrotał Draco chwytając dłoń siostry i wychodząc z nią ze Skrzydła Szpitalnego - Martwiłem się o ciebie.
-Byłam bezpieczna...
-DIANA! NIE MÓW GŁUPOT! - wrzasnął nagle Draco, siniejąc ze złości. Czy ona nic nie rozumiała? Nigdzie nie była bezpieczna. Czekał aż ta odpowie, odpyskuje może. Jednak ta milczała. Szła za nim, nic nie mówiąc. Draco czekał na odpowiedź siostry, lecz juz po chwili uświadomił sobie, że ona się nie odezwie. Momentalnie zatrzymał się i przytulił ją - Posłuchaj mnie - spojrzał w oczy Diany i nieco zdziwił się nie widząc w nich ani jednej łzy - jesteś jedyną osobą na tym całym świecie, dla której jestem w stanie skoczyć w ogień - och tak, powtarzał jej to codziennie. Wierzyła mu, wiedziała, że Draco nienawidzi ludzi. Wiedziała, że nikomu nie oddał tyle swojego serca - Cholernie cię kocham. 
-Ja ciebie też - wyszeptała - Przepraszam.
~*~
Rodzeństwo właśnie robiło zadanie na zaklęcia, gdy do pokoju Diany wszedł bez pukania Zabini. Diana uniosła na moment wzrok, na niechcianego gościa, po czym od razu wróciła do pracy.
-Mogę porozmawiać z Dianą? - pytanie z ust Zabiniego, padło zanim Draco zdążył cokolwiek powiedzieć - W cztery oczy.
-Spokojnie, nie dam się pobić - uśmiechnęła się do brata, który niechętnie wyszedł z sypialni siostry. Odłożyła pióro i spojrzała wyczekująco na Zabiniego.
-Posłuchaj mnie - zaczął groźnym tonem, co rozbawiło Dianę - Wiem, że mnie kochasz...
-Kochałam - poprawiła go, najwyraźniej niszcząc całą jego przyszykowaną wcześniej przemowę.
-Kochasz nadal - powiedział wolno, próbując zakryć to, że wybiła go z rytmu. Na twarzy Diany pojawił się kpiący uśmiech, czym wbiła mu nóż w serce.
Owszem, był z Tracey, ale to nie zmieniało faktu, że w pewien sposób uczucie Diany do niego, było czymś tak oczywistym jak oddychanie, lub deszcz w jesieni. Zawsze wydawało mu się, że mogłoby wyschnąć jezioro na błoniach, mogłaby urodzić komuś innemu dziecko, albo mógłby zbankrutować - ale Diana zawsze była. Kochała go, mimo wszystko.  Musiała go kochać, taka była kolej rzeczy. Co miał znaczyć ten uśmiech?
-Musisz mnie kochać - powtórzył swoją myśl na głos, ale słysząc ironiczny śmiech Diany wyszczerzył jedynie oczy - Masz dać spokój Tracey.
-Dobrze - odpowiedziała tylko, natychmiast wracając do pisania wypracowania. 
-Przestań - syknął na nią , kucając przed Dianą, aby lepiej ją widzieć. Spojrzeli sobie prosto w oczy - Masz przestać.
-Ponieważ?
-Ponieważ, oboje wiemy, że kochasz mnie tak jak tego fajera, z którym próbowałaś zabić Dumbledore'a. 
-Nie nazywaj mojego brata frajerem.
Dokładnie w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Gdy Diana już je otworzyła, zobaczyła w nich Gerda. Przywitał ją pocałunkiem w policzek.
-Nie wierzę - powiedział jeszcze Blaise widząc tą scenę. Diana jeszcze raz spojrzała na swoją dawną miłość i szepnęła.
-Wynoś się z mojego życia, Zabini.